Bolesław Zbigniew Pawłowski ps "Lanca"
Syn Mieczysława i Zofii z domu Żach urodził się 15 września 1924 r. w Komorowie koło Ostrowii Mazowieckiej, gdzie uczęszczał do szkoły. Ojciec, zawodowy sierżant Wojska Polskiego, matka i harcerstwo kształtowały patriotyczną postawę dorastającego chłopca. Wybuchła wojna, a wojenne losy rzuciły jego rodzinę spod okupacji sowieckiej do Tomaszowa Lubelskiego pod okupację niemiecką, gdzie włączył się w działalność konspiracyjną.
17 maja 1942 r. B.Z. Pawłowski zostaje zaprzysiężony i przyjmuje pseudonim "Lanca". Został przyjęty do kompanii leśnej plutonowego Józefa Bomby "Gaja" oraz do kancelarii WSOP w Tomaszowie Lubelskim. Z wojny wychodzi cało. Unika wcielenia do Ludowego Wojska Polskiego, mimo że jego oddział, gdy szedł z pomocą powstańczej Warszawie, został rozbrojony przez Sowietów.
Po wojnie w Warszawie, gdzie w 1952 r. po zdaniu wszystkich egzaminów,
zostaje dyplomowanym lekarzem. Wtedy upomniało się o niego Ludowe
Wojsko Polskie, do którego zostaje wcielony jako lekarz pułku stacjonującego
w Łomży.
W 1953 r., wskutek już wcześniejszych żądań Sowietów,
że żadna większa jednostka Wojska Polskiego nie może stacjonować
na wschód od Warszawy, pułk został przeniesiony do Szczecina i tu
B. Z. Pawłowski służył, a później pozostał.
W latach 1952-1957 był lekarzem wojskowym, ale korzystając z politycznej odwilży, wystąpił z wojska w randze kapitana. W 1958 r., po ćwiczeniach rezerwy, dostaje awans na stopień majora. Mimo tego awansu powraca do cywila. Do czasu odejścia na emeryturę pracował w cywilnej służbie zdrowia jako specjalista neurolog. Przez wiele lat był zastępcą ordynatora neurologicznego oddziału szpitala przy ul. Arkońskiej w Szczecnie. W 1990r., kiedy powstał odrębny od ZBOWiD(u) Związek Żołnierzy Armil Krajowej B.Z. Pawłowski został wybrany na Prezesa Koła Obszaru Centralnego i Zachodniego Światowego Związku Żołnierzy AK w Szczecinie, a w 2005 r. został Prezesem Zarządu Okręgu Szczecin Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Przyjęte na siebie obowiązki pełnił l nadal pełni wzorowo przez wszystkich szanowany i lubiany.
Będąc członkiem SZZAK był dwukrotnie awansowany - na podpułkownika i w 2006 r. na pułkownika. Obecnie, jak wspomniano, jest Honorowym Prezesem Szczecińskiego Oddziału Związku Żołnierzy AK, dzieli to stanowisko z panią Danutą Szyksznian już wcześniej uhonorowaną tym tytułem.
Na mocy rozkazu Komendanta Głównego Związku Walki Zbrojnej z dnia 15 lipca 1941r.,
w ramach ZWZ (później AK) została utworzona Służba Ochrony Powstania. Jako zadania wyznaczono jej udział w walce powstańczej o opanowanie
i ochronę obiektów ważnych z punktu widzenia wojskowego
oraz obiektów użyteczności publicznej, zwalczanie nieprzyjacielskich
akcji spadochronowo - desantowych, dywersji i sabotażu, dozór jeńców,
obronę przeciwlotniczą, przeciwgazową i przeciwpożarową chronionych
obiektów. Formacja ta miała charakter służby pomocniczej, do której
przyjmowano żołnierzy zawodowych. Na czele SOP stał oficer główny (Feliks Galica), któremu podlegali inspektorzy okręgowi i obwodowi działający
przy komendach ZWZ - AK i podporządkowani ich dowódcom. Jednostkami SOP były sekcje, drużyny, plutony o stanach szkieletowych:
ktore miały być uzupełnione do pełnych stanów już w czasie powstania
("Burzy"). Od 1943 r. SOP została przemianowana na Wojskową Służbę
Ochrony Powstania (WSOP).
Odgórne plany i założenia dotyczące tej formacji nie zawsze pokrywały się i były identyczne z jej praktyczną działalnością w najniższych, terenowych szczeblach struktury WSOP, o czym może świadczyć poniższe wspommenie B. Z. Pawłowskiego, odnoszące się do Tomaszowskiego Obwodu AK.
Bolesław Z. Pawłowski podczas IV edycji Nagrody Honorowej „Świadek Historii”, Szczecin, 11 grudnia 2018 r.
Partyzanci Drugiej Linii - Wojskowa Służba Ochrony Powstania AK
w Tomaszowie Lubelskim
W maju 1940 r. Sowieci przekazali moją czteroosobową rodzinę swoim
sojusznikom - Niemcom, gdyż wspólnie ustalona przez nich granica oddzieliła nas od przedwojennego miejsca zamieszkania. Przyjął nas wówczas do siebie na czas wojny
i okupacji brat mojej matki, ksiądz Bolesław
Żach, do swego mieszkania na wikarówce przy ul. 29 Listopada w Tomaszowie
Lubelskim. Mój ojciec, przedwojenny sierżant, dla utrzymania rodziny
podejmował różne prace - to w piekarni, to w cukrowni w Wożuczynie,
co trwało aż do roku 1942. Wtedy to (dokładnej daty nie pamiętam) przyszli do mieszkania, do mojego ojca Mieczysława Pawłowskiego
zacni, inteligentni panowie - jak się potem okazało z Armii Krajowej - jak
po swojego. Był on bowiem - jak już wspomniałem - zawodowym żołnierzem
Wojska Polskiego. Założyli od ręki w naszym mieszkaniu kancelarię
Wojskowej Służby Ochrony Powstania, odebrawszy uprzednio przysięgę
akowską od mego ojca, matki Zofii, mojej siostry Barbary i wuja księdza
Bolesława Żacha.
Nie składałem wówczas przysięgi, gdyż byłem już zaprzysiężony przez
plutonowego Józefa Bombę "Gaja", współpracownika inspektora WSOP,
a w cywilu gajowego z miejscowości Dąbrowa. Szefem nowo założonej
kancelarii mianowano mego ojca, który przyjął pseudonim "Chorąży". Od
tej pory podlegał bezpośrednio jednemu z tych panów - inspektorowi
WSOP Obwodu Tomaszowskiego AK - Władysławowi Błońskiemu,
pseudonim "Leszek". Przed wojną był aspirantem Polskiej Policji. Podczas
okupacji oficer AK podlegał komendantowi Obwodu Tomaszowskiego
i utrzymywał konspiracyjną łączność ze sztabem Okręgu Lubelskiego AK.
Miejscem działalności stało się mieszkanie ks. Żacha, nadające się dobrze
do konspiracji, gdyż wśród dużej liczby interesantów wikarego nie wzbudzali
podejrzeń Akowcy przybywający do kancelarii WSOP. Poza tym ks.
Żach był właściwie jedynym gospodarzem na parafii, gdyż proboszcza
Niemcy wywieźli do obozu w Oranienburgu, gdzie zginął. Ks. Żach prowadził
więc parafialną kancelarię. Skrytkę zrobiono
w drewutni, w zabytkowej
dzwonnicy, gdzie pod wiórami ukryto skrzynkę, w której przechowywano maszynę do pisania, różne dokumenty, akta i broń. Dziś znam
tylko niektórych współpracowników, już to z powodu konspiracji, już to
z niedoskonałości pamięci. Wśród nich byli między innymi:
- oficer artylerzysta Antoni Kuźmiński o pseudonimie "Ryszard" (po wojnie
udało mu się wyjechać do USA);
- kilku podoficerów z rejonu, wśród nich starszy sierżant Pacek
pseudonim "Czapla", który później w czasie "Burzy" był moim dowódcą
kompanii;
- starszy przodownik Polskiej Policji, a za okupacji komendant
powiatowy. Był bardzo przydatny dla WSOP - dostarczał ważnych informacji
i dokładnie spełniał rozkazy, jakie przekazywałmu "Chorąży";
- kierownik młyna z ul. 29 Listopada Graduszewski, wysiedlony
z poznańskiego. Chyba był powiązany rodzinnie z Michałem Drzewuckim,
należącym do AK dzierżawcą młyna;
- plutonowy Józef Bomba ps. "Gaj" - gajowy z Dąbrowy.
- poza tym moja matka, która spełniała pewne zadania w wywiadzie,
a zajmowała się głównie organizowaniem pomocy rodzinom żołnierzy,
policjantów, więźniów, ofiar zagłady oraz Żydom, nawet po likwidacji
getta;
- ja - pseudonim "Lanca" - żołnierz z pododdziału "Gaja", pomocnik
w kancelarii WSOP;
- moja siostra Barbara pseudonim "Lilia" była gońcem.
Do kancelarii były dostarczane konspiracyjne rozkazy, instrukcje, prasa i różne wydawnictwa podziemne. Pamiętam np. wydrukowany w Podziemiu "Regulamin walki z czołgami" - egzemplarze przekazane do oddziałów pierwszego rzutu; śpiewnik pt. "Pieśni zbrojne" na okładce miał wydrukowane: Warszawa 1938, a zawierał aktualne pieśni z nutami, np. "Szturmówkę" (zachowałem go do dzisiaj).
Niektóre rozkazy trzeba było rozszyfrowywać, co tak jak i szyfrowanie przeważnie mnie było zlecane. Ze zrzutów dostarczano fałszywe banknoty 500-złotowe, przeznaczone na walkę. W ramach pomocy poszkodowanym rodzinom dostarczano zdobyczną żywność, zwłaszcza cukier, a czasem i odzież. Rozprowadzaniem zajmowała się moja matka. Kancelaria otrzymywała także broń. Rewolwer Smith-Wesson wydawał mi ojciec na służbę wartowniczą, którą odbywałem pod komendą kaprala Władysława Kulaszyńskiego pseudonim "Zarzeczny", gdy w kancelarii odbywały się jakieś spotkania.
Działalność WSOP w Tomaszowie Lubelskim była bardzo szeroka*.
Głównym zadaniem, jak zwykle w wojsku, było wykonywanie rozkazów
przełożonych. Służba ta podlegała komendantowi Obwodu Tomaszowskiego,
mjr Wilhelmowi Szczepankiewiczowi ps. "Drugak". Rozkazy
i instrukcje przychodziły także bezpośrednio z Komendy Okręgu w Lublinie
lub nawet z Komendy Głównej. Pierwszorzędnym zadaniem WSOP
było czuwanie nad konspiracją i dyscypliną. Pamiętam, jak pewnego dnia
do kancelarii przyszedł "Leszek" i oznajmił, że dr Kwasowski otrzymał od
jakiegoś szantażysty anonim
z żądaniem złożenia na ganku przy ul. Lwowskiej
jakiejś sumy pieniędzy. Zarządzono obserwację. Szantażysta,
widocznie znający obserwatorów, zorientował się, że miejsce jest obserwowane
i okupu nie podjął. Innym razem Tadeusz Jurkowski, partyzant
pierwszego rzutu, dostał dwutygodniowy urlop i przyszedł do nas do domu,
by się tym pochwalić przed moim ojcem. To ojca zaniepokoiło, gdyż
Tadeusz interesował się moją siostrą i często bywał u nas, a miał zawsze
przy sobie pistolet parabellum. Pistolet ten tak mu się odznaczał pod ubraniem
na plecach, że nawet kościelny to zauważył. Nie skutkowały żądania
ojca, by przychodził do nas bez pistoletu. Gdy ojciec powiedział o tym "Leszkowi", ten kazał napisać meldunek. Na drugi dzień Tadeusz przyszedł
pożegnać się i powiedział ojcu - "widzi pan, coś się szykuje, bo odwołano
mnie z urlopu". Potem okazyjnie zaglądał do nas, bo i siostra mu
sprzyjała, ale już bez broni. Po latach współpracowałem
z nim w Kole Obszaru Centralnego AK w Szczecinie. Rany odniesione w partyzantce, z urazem
głowy włącznie, zapewne skróciły mu życie. Byłem na jego pogrzebie.
Nigdy nie dowiedział się, dlaczego miał przerwany urlop w Tomaszowie.
Dodam, że ze "sprzyjania" mojej siostry nic nie wyszło.
Działalność WSOP obejmowała także wywiad i pisanie meldunków
o ruchach wojsk niemieckich, o nastrojach wśród ludności i wojska. Informacje
o tym pochodziły z różnych źródeł, głównie od członków WSOP.
Pewne wiadomości przekazywał także komendant policji, trochę Drzewucki,
dzierżawca młyna. Sporo danych zdobywał również mój wuj,
ks.
Żach. Do niego, przebywającego w sąsiednim pokoju, czasem przychodzili
żołnierze niemieccy, a nawet oficerowie. Niekiedy spowiadali się, a niekiedy
chcieli, ot tak, podzielić się z osobą duchowną nagromadzonymi wątpliwościami lub po prostu pogadać. To pierwsze podlegało oczywiście
tajemnicy spowiedzi, natomiast z tego drugiego można było skorzystać.
Gotowe meldunki były dostarczane do sztabu komendanta obwodu, "Drugaka" w dużej części za pośrednictwem "Gaja". Nieraz nosiłem do niego meldunki, zwłaszcza jeżeli było to połączone z ćwiczeniami lub czyszczeniem broni przechowywanej w schronach. Dwa razy dostarczyłem razem
z "Gajem" meldunki do sztabu w Suścu. Tam poznałem "Drugaka". Gdy
się dowiedział, że jestem synem "Chorążego", wziął nas wraz z "Gajem" i przybocznymi na przechadzkę do lasu i opowiedział o stoczonej poprzednio
walce z Niemcami, pokazując miejsca, gdzie się ona odbyła. Poświęcił
na to swój czas, gdyż postanowił zaangażować mego ojca do pisania kroniki
obwodu. Późniejsze wydarzenia pokrzyżowały jednak ten plan.
Meldunki od naszej placówki WSOP niekiedy przekazywano do sztabu partyzantce sowieckiej. Raz przy mnie, od ręki ich telegrafista, znający doskonale język polski, przetelegrafował treść meldunku do ich dowództwa.
Pamiętam też przeprowadzony przez "Drugaka" sąd polowy. "Gaj",
zgodnie z poleceniem WSOP, przekazał dowódcy "Drugakowi" dowody pisemne,
oświadczenia świadków i poszkodowanych, że jeden z żołnierzy
kompanii sztabowej
w czasie, kiedy odwiedzał swoją wioskę, rabował ludność cywilną. Nie pamiętam już, czy dopuścił się przy tym innych przestępstw. "Drugak" zawezwał kompanię, w której służył obwiniony, zakomunikował sprawę i spytał, czy żołnierz ten
jest winien. Wszyscy krzyknęli,
że winien. Wtedy wydał rozkaz rozstrzelania tego partyzanta. Dwaj podchorążowie zabrali go pod bronią i poprowadzili w las. Wtedy cała
kompania zaczęła prosić komendanta, by darował temu skazanemu, bo go lubili, był koleżeński, strzygł ich wszystkich. Ku memu zadowoleniu komendant
zgodził się, a wysłany goniec zdążył w ostatnim momencie. Kompania odeszła na miejsce postoju. Gdy na drugi dzień opowiedziałem
to zdarzenie starszym: ojcu, wujkowi, "Leszkowi" i p. Graduszewskiemu,
wszyscy orzekli, że komendant postąpił nieprawidłowo, bo swego wyroku
nie powinien odwoływać. Nie przekonało mnie to wtedy, ale po latach dowiedziałem
się, że po wejściu Rosjan drogiego mi "Gaja" zastrzelił ten
ułaskawiony .
WSOP zajmowała się także wykrywaniem szpiegów i konfidentów Gestapo. Sąd zaoczny wobec podsądnych przeprowadzała starszyzna. Przy wątpliwościach nie wydawano wyroku śmierci. Wtedy kazano mi pisać pod dyktando drukowanymi literami nakaz wyprowadzenia się podejrzanego z Tomaszowa w wyznaczonym, bardzo krótkim terminie. Żaden z adresatów nie przekroczył go. Sądowi przewodniczył "Leszek" a w razie jegonieobecności - "Chorąży". Pamiętam takie zdarzenie, kiedy do kancelarii przyszli dwaj podoficerowie z WSOP z dowodami przeciwko donosicielowi Gestapo. Sądowi przewodniczył wtedy ojciec. Wszyscy trzej członkowie składu sędziowskiego głosowali za karą śmierci. Na drugi dzień już po egzekucji delatora - do tego samego mieszkania przyszła wdowa po zgładzonym, by zamówić mszę pogrzebową u ks. Żacha, którego chwilowo nie było w domu. W międzyczasie żaliła się mojej matce, wiedzącej o wyroku, jak to przyszli bandyci z lasu i zabili jej męża - porządnego człowieka. Myślę, że nie wiedziała o zdradzie męża.
W ramach działania WSOP odbierano od p. Mieczysława Mazurka, pracującego na poczcie w Tomaszowie, listy pisane przez konfidentów do Gestapo, a jakże - były i takie. Nauczyłem się prawie bez śladu otwierać je, a po przeczytaniu przez starszyznę zaklejać. Większość tych listów była zwracana na pocztę, po uprzedzeniu zainteresowanego o donosie. Donosiciel w miarę możliwości był wykrywany i karany.
WSOP zorganizowała także przewiezienie dwoma furami broni zrzutowej
z Suśca do Tomaszowa. Na dowódcę akcji wyznaczono wysiedlonego z poznańskiego podchorążego Ryszarda Nowaka ps. "Silny", który był
wtedy dowódcą mojej kompanii. Na przeprowadzenie tego przerzutu "Silny" zabrał p. Graduszewskiego i kilku żołnierzy wraz ze mną. Początkowo
załadowane furmanki skierowano do naszego drewnianego kościoła barokowego.
Granaty, po uzbrojeniu, złożyliśmy na fundamencie pokrytym
gontem przy ścianie kościoła a potem kazano nam odejść. Jeszcze tej samej
nocy broń, amunicję
i uzbrojone przez nas granaty zabrano dalej. Dokąd
- nie wiem.
WSOP udzielała również pomocy rodzinom żołnierzy polskich przebywających w niemieckiej niewoli lub poległych oraz ofiar mordów sowieckich. Np. pomoc otrzymywała pani Momotowa - samotna matka dwóch córeczek, której mąż, przedwojenny policjant, został zamordowany w Ostaszkowie, a syn Zygmunt, żołnierz AK, zginął w akcji pod Steniatynem. Potrzebującym dostarczano zdobyczną żywność i odzież, a nawet pieniądze ze zrzutów. Załatwiano fałszywe dokumenty, dowody osobiste, metryki, zaświadczenia lekarskie. Np. ja sam posługiwałem się fałszywą metryką, aby nie być wywiezionym na roboty do Niemiec. Miałem też kenkartę z fotografią in blanco. Nasi pracowali też w magistracie w Tomaszowie, m.in. Stefan Sitko i stąd były pewne druki i formularze .
Byłem wówczas dopuszczony do wielu tajemnic, lecz nie do wszystkich,
toteż pełnej działalności tomaszowskiej WSOP nie mogę podać. Wielu faktów już nie pamiętam, a ojciec nie pozwalał mi robić notatek. Byłbym
szczęśliwy, gdyby bracia akowcy mogli te wspomnienia uzupełnić nazwiskami,
datami i zdarzeniami. Jestem dziś przekonany, że Armia Krajowa
była bohaterską dlatego, że jej żołnierze byli w większości bohaterami. Ci
jednak, którzy służyli w pierwszej linii, przeważnie nie wiedzieli o tych
z zaplecza - także nieraz bohaterach, nie wiedzieli o ich działalności i jak
bardzo była ona potrzebna.
A że była niebezpieczna może świadczyć zasadzka
tomaszowskiego Gestapo na członka WSOP, Mariana Piwkowskiego,
zastrzelonego 15 kwietnia 1943 r. w Tamawatce. Wiem, jakie tortury
i gehennę przeszedł po wojnie "Leszek", ilekroć więziony był mój ojciec "Chorąży". Po wyjeździe z Tomaszowa służył w WiN w powiecie Ostrów
Mazowiecka. Obaj już nie żyją. Tych dwóch tak jak wielu, wielu innych,
którzy żyją jeszcze i tych, co odeszli - śmiało możemy nazywać bohaterami.
Gdyby tylko część tego, co dokonali nasi partyzanci tutaj, dokonali we
Francji jako maquis, byliby tam dumą potomnych, zostaliby uhonorowani,
otrzymaliby najwyższe odznaczenia - "Legion d'e Honneur", "Croix de
Guerre" i wysokie emerytury. A u nas tylko niektórzy otrzymali z łaski
odznaczenia i awanse. Z własnego grosza fundujemy sztandary, organizujemy
uroczystości patriotyczne, przeprowadzamy pogadanki z młodzieżą,
wzbudzające poczucie obywatelskie i miłość ojczyzny.
Pełne uznanie da nam kiedyś historia, szkoda, że tak późno. Ale nic to, bo najdroższe dla nas jest dobro ojczyzny, czego dowody daliśmy także my, którzy przeżyliśmy.
Bolesław Zbigniew Pawłowski
"Lanca"
Zobacz też: List Otwarty weteranów Armii Krajowej do władz
*Obwód Tomaszów Lubelski AK - jednostka terytorialna Związku Walki Zbrojnej, a następnie Armii Krajowej. Obwód ten wraz z trzema innymi (Zamość, Hrubieszów, Biłgoraj) wchodził w skład Inspektoratu Zamojskiego Okręgu Lublin AK, a jego dowódcą w czasie powstania zamojskiego był mjr Wilhelm Szczepankiewicz ps. "Drugak". Rejonem VII od marca 1943 dowodził por. piech. Zenon Józef Jachymek. Żołnierze tego obwodu walczyli przeciw dwóm wrogom - nazistowskim Niemcom ale i przeciw ukraińskim nacjonalistom (ich zbrojnemu ramieniu - Ukraińskiej Powstańczej Armii) operującym na tym terenie.