Ambasadorzy polskości |
|
Znanym polskim przysłowiem jest to, że: „Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”. Tak bardzo jest ważne wychowanie w domu rodzinnym i wyniesione z niego wartości i przyzwyczajenia. Moi rodzice – Janina i Jerzy Juchniewicz ze swych domów rodzinnych Zarańskich i Juchniewiczów wynieśli wartości umiłowania do Ziemi Ojczystej i do oddanej służby i pomocy Polsce i Polakom. Te wartości zaszczepione im przez moich dziadków były dla nich wykładnią w ich całym życiu. Mama moja - Janina, szyderczo nazywana „córką kułaka” przez ludzi z „władzy robotniczo-chłopskiej” lat 50-tych, już od czasów gimnazjum w Busku-Zdroju była ofiarą prześladowania i nikczemności ubeckiego pachołka i podległych mu aparatczyków. Wychowana na prastarej polskiej Ziemi Kieleckiej - w głębokich wartościach religijnych i umiłowaniu wiary oraz miłości i szycunku do Ojczyzny, pozostaje do dzisiaj wierna tym wartościom. Pochodząc z rodu powstańca styczniowego i wychowywana przez wspaniałą Polkę – moją babcię Józię, już jako mała dziewczynka słuchała opowiadań o tamtym zrywie niepodległościowym i do dzisiaj wspomina krzyże tamtych Bohaterów na wiejskim cmentarzu w Kargowie. W czasie wojny, jako mała dziewczynka, wiedziała o podziemnej działalności swej starszej siostry – młodej wtedy dziewczyny - Marii, która razem ze swymi dwoma koleżankami także łączniczkami, dostarczała meldunki sytuacyjne z rejonu zamieszkiwania do oddziałów partyzanckich w pobliskich lasach Swiętokrzyskich. Mama jeszcze dzisiaj wspomina obrazki z tamtych lat i przywołuje szczególnie jeden wyryty w jej pamięci dziecka przejazd oddziałów „Ponurego” przez jej rodzinną wioskę. Jeszcze przed maturą, z całkiem niezależnego od niej powodu, całe jej życie potoczyło się inaczej, niż by sobie to wyobrażała. Wiedziała, że nie może nic o tym wspominać i milczała przez wiele lat komunizmu. Było to prześladowanie władzy komunistycznej czasu stalinowskiego przed samym egzaminem dojrzałości i wydany wilczy bilet na dalsze kształcenie po maturze. Pod wpływem nakazu ubecji dyrekcja gimnazjum w Busku-Zdroju pomimo najlepszch dotychczas wyników w nauce zagroziła jej nie dopuszczeniem do egzaminu dojrzałości. Z przyczyn wyolbrzymionych przez ubecję do rangi wroga klasowego, nie pozwolono matce na ukształtowanie swego dalszego, dorosłego już życia tak, jakby tego chciała. Takie były wtedy czasy i system represyjny. Znaleźi się jednak ludzie także wtedy wyjątkowo odważni i szlachetni, którzy jej pomogli i przystąpić do matury i nawet dalej kontynuować naukę. Zmuszona jednak została przez postsowiecki system tamtych lat do porzucenia swego domu rodzinnego i rozpoczęcia innego, jakże różniącego się od tamtego - życia w obcym jej i dalekim od kochanej Kielecczyzny świecie. Ta „banicja” do Szczecina na zawsze wyryła piętno w jej świadomości i na zawsze oddzieliła od rodzinnych terenów Kielecczyzny. Ale też mimo tego całego zła i przeciwności losu miało to także wymiar pozytywny. W tym bowiem nowym świecie połączyła swoje dalsze życie z mym ojcem - Jerzym i jako wspaniali Polacy od tamtej chwili już razem i „trzymając się za ręce” poszli przez zawirowania życia wspierając się i modląc. Tamta decyzja ubeckich kapusiów wpłynęła jednak wyraźnie na nastawienie mamy do całego systemu komunistycznego w Polsce i ukształtowała jej dalsze postępowanie. To także otworzyło jej oczy i dalej już widziała wyraźnie, którą drogą dla dobra Polski i Polaków ma iść i czym się w swym życiu kierować. To były te wartości: miłość do Ojczyzny, uczciwość wobec bliźniego, życie w prawdzie i wiara w Boga. |
|
|
|
Mój ojciec – Jerzy, jako syn Powstańca Wielkopolskiego i przedwojennego kapitana Wojska Polskiego II Najjaśniejszej Rzeczypospolitej - człowieka honoru i oficera z twardymi zasadami, a przy tym z niesamowitym polskim charakterem, wzrastał w otoczeniu wojskowych i kształtował się w tradycjach regionu Wielkopolskiego. Razem ze swym ojcem Kazimierzem często przebywał na różnych przedwojennych zgrupowaniach oddziałów Wojska Polskiego w ośrodkach szkolenia i w jednostkach KOPu na Kresach Wschodnich. Zachowały się zdjęcia i dokumenty z tamtych lat, które są dla mnie wspaniałym dowodem postawy mego dziadka Kazimierza. Ojciec mój mieszkał też przez kilka lat przedwojennych ze swymi rodzicami na terenie Szkoły Podoficerów Piechoty dla Małoletnich w dwójce w Sremie. Wtedy kapitan Juchniewicz Kazimierz, przez trzy kolejne lata był dowódcą kompanii i jednocześnie wykładowcą dla młodo szkolonych podoficerów. Podczas wspólnych wyjazdów z wojskiem polskim już od młodych lat oddychał więc mój ojciec zapachem polskiej ziemi i poznawał lokalne tradycje w różnych, także odległych, rejonach II Rzeczypospolitej. Uczestniczył ze swym ojcem w wielu pamiętnych uroczystościach wojskowych i państwowych Polski międzywojennej. To, jak dzisiaj sam wspomina, odegrało niesamowity wpływ na kształtowanie jego osobowości i spowodowało, że solidność w działaniu i świetna organizacja oraz prawość to jego podstawowe atuty w życiu. Nigdy też ich nie sprzeniewierzył. Podczas działań wojennych II wojny światowej kilkuletni wtedy Jurek wychowywał się z matką – Marią i siostrą Danutą bez ojca w miasteczku Krzywiń w Wielkopolsce. Tam też zmuszony był warunkami życia pracować jako dziecko w sklepie żelaznym u Niemca. Wiedział jednak, że w tym czasie jego ojciec będący w wojsku polskim na Zachodzie walczył we Francji, a następnie w Anglii. Lądował także w Normandii skąd z 1 Dywizją Pancerną gen. Maczka wyzwalał tereny Belgii i Holandii. Ojciec mój posiada dokumenty i pamiątki po mym dziadku z tamtych lat, które kiedyś przejmę i właściwie uczczę. Obecnie w oparciu o te domumenty i pamiątki uwieczniłem los mego dziadka Kazimierza – oficera II Rzeczypospolitej opracowując obszerną prezentację multimedialną. Te wszystkie pamiątki rodzinne nie są więc zakurzone i gdzieś schowane. One żyją w naszej rodzinie i do nas ciągle przemawiają, pokazując jakie wartości były i są w naszych rodach. One wywarły także wpływ na moje dzisiejsze postępowanie i na wartości, którymi z kolei ja się kieruje w życiu. Niesamowity i nie do opisania wpływ na ostateczne ukształtowanie się mego ojca miało aresztowanie jego taty - Kazimierza po powrocie z Anglii do Polski. Już jako podpułkownik wojsk alianckich na Zachodzie wrócił on do Ojczyzny wbrew namowom kolegów, wybierających emigrację powojenną. Chciał zgodnie ze swymi wartościami i przysiędze żolnierskiej dalej służyć Polsce. Spotkała go za to odpowiednia „wdzięczność” systemu komunistycznego. Zaaresztowany przez bezpiekę był przez ponad dwa lata więziony bez wyroku i przesłuchiwany w mokotowskim więzieniu. Uratowała go chyba tylko amnestia po śmierci Stalina. Cała ta gehenna tamtych lat niewątpliwie wyryła się w psychice mego ojca i także odpowiednio, tak jak w przypadku mej matki, uformowała jego nastawienie do tego „ustroju sprawiedliwości społecznej”. Takie to było kształtowanie postaw moich obojga rodziców przez ich rodziców. Uważałem, że warto się do tego odnieść, by lepiej przedstawić podłoże i ukazać na jakich wartościach moi rodzice budowali swą służbę Polsce i Polakom i dlaczego można ich uznawać za ambasadorów polskości. A teraz trochę refleksji już na temat pracy moich rodziców i ich postaw. Po wielu przeciwnościach i utrudnieniach zarówno losu jak i przez administrację PRL, o których tutaj już nie wspomnę, a które jeszcze bardziej ich zahartowały, oboje rodzice szczęśliwie ukończyli studia medyczne na Pomorskiej Akademii Medycznej w Szczecinie i rozpoczęli w początku lat 60-ych pracę swego życiowego powołania. Z mych własnych obserwacji i doświadczeń, bo doskonale to pamiętam, mogę tutaj napisać, że oboje pełnili swą rolę lekarzy niosących pomoc chorym i potrzebującym poprzez wszystkie długie lata pracy, na wielu jej różnych etapach. Czy to pracując na nocnych dyżurach przez kilkanaście lat w szczecińskim Pogotowiu Ratunkowym, czy w szpitalach, czy w przychodniach lub spółdzielniach pracy. Pracowali za marne wtedy grosze, lecz zawsze byli wspaniali i pozytywnie nastawieni do życia. Pracowali nie dla zaszczytów i stanowisk, jak wielu wtedy ich rówieśników czyniło. Mogę powiedzieć, że wręcz przeciwnie. Dalej bowiem ciążyła nad nimi nienawiść i pamięć systemu stalinowskiego, której to podłoże starałem się wcześniej przedstawić. Byli inwigilowani i traktowani jako ci, którzy pomagali księżom i „innym”. Pozbawiani nagród i wyróżnień, nie mówiąc już o awansach i stanowiskach zawsze pracowali na koszt kogoś innego awansującego dzięki wynikom ich pracy. Zawsze jednak z krzyżami na ścianach swych miejsc pracy i z Bogiem w sercach, a z nienawiścią do komuny i PRLowskich kacyków pełnili swą zaszczytną służbę Narodowi - ich pacjentom. Władza próbowała różnych metod administracyjnych do ich zniechęcenia, czy nawet zastraszenia. Wartości jednak wyniesione z domów i tradycja polska z jednej, a świadomość nikczemności tych wszystkich zdrajców przy władzy z drugiej strony, były silniejsze i nigdy nie spowodowały, że się zatracili i zaprzedali temu złu. Zawsze wierni swym świętym i ludzkim wartościom, oboje nieśli pomoc biednym, nieszczęśliwym i pokrzywdzonym tak poprzez los jak i PRLowski system prześladowania. Zawsze bezinteresownie przez wiele lat pomagali wszystkim potrzebującym pomocy lekarskiej lub choćby porady w życiu. W tamtych latach nieubezpieczeni zdrowotnie nie mieli wielu szans na leczenie. Nieśli więc pomoc siostrom zakonnym, księżom i biskupom, a później samemu J. E. ś.p. Arcybiskupowi Metropolicie Szczecińsko- Kamieńskiemu ks. Kazimierzowi Majdańskiemu, który do śmierci był ich powiernikiem i serdecznym przyjacielem. Może też dlatego z przyczym losu zostali oboje rodzice wyznaczeni do stołu Pańskiego i do przyjęcia Komunii św. z rąk naszego świętego już teraz Papy JP 2, podczas Jego pielgrzymki w Szczecinie. |
|
|
|
Przez kilkanaście lat oboje rodzice pomagali samotnym matkom i ich uratowanym od śmierci dzieciom w Domu Samotnej Matki w Karwowie, niosąc im pomoc i opiekę lekarską. Pamiętani są za to w sercach tamtych sióstr do dzisiaj. Pomagali też przez wiele lat młodzieży przebywającej w Schronisku św. Brata Alberta w Szczecinie, świadcząc im wszystkim bezinteresowną i regularną pomoc lekarską i będąc tam na każde właściwie wezwanie. W czasach już nam bliższych, kiedy powstawała „Solidarność” z wielkim entuzjazmnem i zaangażowaniem świadczyli pomoc potrzebującym strajkującym robotnikom Szczecina i zwykłym mieszkańcom. Współdziałali na tym polu ze szczecińskim Międzyzakładowym Komitetem Strajkowym i jego władzami. A potrzeby wtedy były naprawdę różnorakie. Ojciec w tym też okresie został wybrany przewodniczącym NSZZ „Solidarność” w Przychodni na Staromłyńskiej, gdzie pracował i włączył się w tę działalność, na ile tylko pozwalał mu czas wierząc, że była to szansa dla Polski. Pierwszym jednak mimo wszystko zadaniem mych rodziców było spełnienie przysięgi Sokratesa, a więc niesienie pomocy lekarskiej wszystkim chorym. Po wypowiedzeniu w grudniu 1981 roku wojny Narodowi Polskiemu przez postsowieckich aparatczyków i zdrajców Polski, ryzykując aresztowanie i represje rodzice jako lekarze nieśli pomoc prześladowanym i represjonowanym ofiarom stanu wojennego. Metody i sposoby tej pomocy były bardzo różne. Nie będę ich tutaj podawał, bo nie to jest najważniejsze. Powiem tylko, że wymagało to nie lada pomysłowości i zdecydowania oraz odwagi. Jedno też jest pewne. Dużo osób dzięki tym działaniom pomocowym zostało przez moich rodziców uratowanych przed represjami, a nawet więzieniem. |
|
|
|
Po powstaniu Radia Maryja rodzice jako jedni z pierwszych zaczęli uczestniczyć w pielgrzymkach tego radia i wszelkich uroczystościach. To była prawdziwa fascynacja nowym wymiarem przekazu wiary i wspólnotowej więzi. Niektóre z tamtych przyjaźni trwają jeszcze do dzisiaj, choć wielu ludzi już odeszło, a ich zdrowie nie pozwala obecnie na jakikolwiek aktywny udział w życiu tej wspólnoty. Ale za to ja od czasu do czasu mam przyjemność się w takie wydarzenia grupy Radia Maryja włączać i usłyszeć miłe słowa wspomnień o rodzicach. Przez wiele latach nieprzerwanej pracy zawodowej w szczecińskich placówkach służby zdrowia, pomimo świadomego i celowego niedoceniania pracy i osiągnięć, poniżania, a także prześladowania przez władze systemowe PRL i także już obecnej III RP, rodzice cieszyli się wyjątkowym zaufaniem i wdzięcznością ze strony swych pacjentów. To było dla nich całym i najważniejszym wynagrodzeniem za ich trud i wysiłek. Wspaniałe jest to, czego sam jestem obecnie świadkiem, że rodzice moi jeszcze dzisiaj doświadczaja niezliczonych dowodów wdzięczności i pamięci ze strony tychże pacjentów. Ci wtedy najbardziej potrzebujący i oczekujący ich pomocy teraz się jeszcze przypominają i nazywają ich podczas przypadkowych spotkań i rozpoznaniu: „Moja pani doktor”, „Pan doktor mojej córki, syna”. Mama moja jeszcze dzisiaj tak niespodziewanie doświadcza takich dowodów wdzięczności od swych dorosłych pacjentów, którzy poznają ją przy najróżniejszych okazjach. Ojciec zaś wiele razy, całkiem przypadkowo słyszy jeszcze słowa wdzięczności rodziców za leczenie i nawet w kilku przypadkach uratowanie od śmierci ich dzieci- teraz już dorosłych osób. |
|
|
|
System komunistyczny w różny sposób przez te wszystkie lata nie zapomniał o moich rodzicach, a tamte zdarzenia z lat minionych cały czas były jakoś w tle wszelkich decyzji administracji PRL i nawet obecnej - demokratycznej niby III RP. To jest chyba taka zmowa systemowa nigdzie nie pisana, ale zakodowana w dokumentach dostępnych niektórym i odpowiednio wykorzystywana. Rodzice bowiem w pierwszych dniach osiągnięcia wieku emerytalnego pozbawieni zostali prawie z dnia na dzień możliwości dalszej pracy zawodowej na etacie. Preteksty były co najmniej dziwne. W przychodniach, w których przepracowali po kilkanaście lat zostali wysłani na emeryturę w gruncie rzeczy bez jakiejkolwiek wcześniejszej informacji, nie mówiąc już o spotkaniu i rozmowie. Ani słowa podziękowania, ani nawet zainteresowania się nie mówiąc o jakimkolwiek pożegnaniu przez kierownictwo tych placówek. Ot, był pracownik, odszedł pracownik. Nic się nie stało. Jak bowiem może człowiek normalny i nawet kolega w zawodzie, po wielu latach pracy podziękować za taką pracę poprzez napisanie kartki typu „od dzisiaj na emeryturze” i zostawienie jej na biurku w gabinecie. Czy jest to normalne? Cóż wtedy mógł odczuwać ten lekarz? Ale taki mieliśmy i mamy system - dobry i wyrozumiały dla swoich, a wrogi i bezwzględny dla ludzi z wartościami. Czy coś się po tych kilkunastu latach zmieniło? Dla systemu PRL i obecnej nomenklatury postkomunistycznej rodzice moi, realizujący swe z domów wyniesione wartości i młodzieńcze postanowienia, stanowili chyba jakieś ciągłe zagrożenie. Nie byli z pewnością wygodni i usłużni jak wielu. A oni przecież tylko realizowali swe powołanie niosąc pomoc wszystkim potrzebującym i chorym jak również słabym i bezradnym, a prześladowanym i represjonowanym przez system władzy także tej – już jakiejś „demokratycznej”. Nigdy nie pasowali do tamtego cynicznego i bezwzglądnego systemu niszczącego Polaków jak i do obecnego nazwanego dla zafałszowania - demokratycznym. Oba systemy przez te kilkadziesiąt lat działają wbrew polskim wartościom wyniesionym przez moich rodziców z ich domów rodzinnych. Z powodu tego nie zaakceptowania wrogich ludziom zasad, a pielęgnowaniu w pracy swych wartości, nie mogli liczyć na jakiekolwiek normalne traktowanie. Oferowano im co prawda niekiedy kuszące propozycje i nawet ciekawe stanowiska pracy. Wszystkie one jednak za cenę wyrzeczenia się swych wartości: wiary w Boga lub miłości do Polski i Polaków. Nie wchodziło w grą podpisywanie żadnych tego typu zobowiązań i oni nigdy, i to mogę z pełną świadomością obecnie poświadczyć, nigdy nie dali się takimi propozycjami przekupić. Zawsze skromni i wielcy duchem moi Rodzice – Polacy i Patrioci. Teraz przez to, a może właśnie dzięki swej wytrwałości w wartościach nieprzemijających żyją skromnie na niskich emeryturach i bez luksusów, tak przecież ogólnie powszechnych w ich świecie lekarskim. Mają jednak w swych sercach to coś, czego brak było wielu ich rówieśnikom po fachu, a także brakuje obecnie wielu nowokształconym lekarzom, dla których bardzo często nie liczy się pacjent, zwłaszcza ten w podeszłym wieku, a ważny jest tylko pieniądz. Jestem dumny, że moi rodzice przez całe swoje życie stosowali się do tych wartości nieprzemijających w polskim Narodzie: „Bóg – Honor – Ojczyzna”. Swym przykładem pokazali mi także jaka droga w życiu jest drogą właściwą i najważniejszą. Na pewno nie ta usłana różami i z zaszczytami i w blasku fleszy, lecz zafałszowana i niszcząca. Również nie ta zakłamana i obłudna. Nie ta wreszcie - niszcząca polskość i jej fundamenty – rodzinę, kulturę, historię i wolność. Te wartości mych rodziców chyba przeszły na mnie w genach i jednocześnie poprzez ich całe przykładne życie, które miałem możliwość obserwować. I tak jak oni w tamtych warunkach, mając taki duchowy testament swych Rodziców będę jako kolejne już pokolenie Juchniewiczów ze wszystkich swych sił działał dla dobra, suwerenności i praworządności w Ojczyźnie mej najmilszej - Najjaśniejszej Rzeczypospolitej i dla dobra i wolności wszystkich prawdziwach Polaków. Będę starał się tak jak oni, być także ambasadorem polskości w obecnej zawłaszczonej Polsce i poza jej granicami. |