Dowgwillo_kop
Witamy    |    Nazwisko    |    Herb    |    Genealogia    |    Koligacje    |    Pamiątki z podróży    
  Represjonowani    |     Lekcja historii    |     Aktualności   |    Żołnierze Wyklęci     |    Matki Polki
   Polskie Kresy     |    Śpiewnik wileński    |    Nakład wyczerpany

 

 



Iwanowski Wiktor_1

Wiktor Iwanowski podczas jednego z zebrań Związku Żołnierzy Kresowych. Szczecin. Pażdziernik 2011.

 

Iwanowski Wiktor_2
Autograf Wiktora Iwanowskiego.

 

Wziecie do niewoli radzieckiej_1944

Rozbrojenie i internowanie.
Autor rys. "Marian" (Władysław Leonowicz)

Wiktor Iwanowski_pudelko_1

Wiktor Iwanowski_pudelko_2

Wiktor Iwanowski_pudelko_3

Pudełko na tytoń (zdjęcie górne) i pudełka od zapałek wykonane przez Wiktora Iwanowskiego "Szpaka" podczas pobytu w obozie sowieckim.
 

 

Iwanowski Wiktor ps. Szpak

Urodził się w Wilnie 16.04.1925 r. syn Justyna i Zenaidy. Żołnierz Armii Krajowej, który przysięgę złożył przed "Lotem" (por. Henryk Dytz) 15.08.1943 r. Następnie dostał przydział do drużyny dywersyjnej i przeszedł przeszkolenia wojskowe. Do 7. Brygady por. Wilhelma Tupikowskiego "Wilhelma" został odkomenderowany 09.04.1944 r. Walczył u "Szczęsnego" w drużynie Edwarda Krolla, następnie u por. Jerzego Rożałowskiego "Gozdawy". Po zaginięciu "Gozdawy" ponownie wrócił do 7. Brygady z przydziałem do 7. drużyny "Karlika"
w 3. plutonie "Szczęsnego". Po rozbrojeniu przez wojska NKWD aresztowany, przechodzi poprzez Miedniki, Kaługę i Sieredniaki, skąd uciekł 15.08.1945 r. Po powrocie do Polski kontynuował naukę. Ukończył Akademię Wychowania Fizycznego. Wykładał na Uniwersytecie Szczecińskim. Został awansowany do stopnia profesora Uniwersytetu Szczecińskiego. Odznaczony Krzyżem Armii Krajowej, Krzyżem Partyzanckim i Medalem Wojska. Napisał i wydał książkę wspomnieniową xstytułowaną "Wilno Ojczyzno Moja" oraz wiele publikacji naukowych. Uczestniczył we wszystkich Zjazdach Żołnierzy Kresowych.

Zmarł w Szczecinie 13 września 2014. Pochowanyn w Gdańsku.


[Wspomnienia Wiktora Iwanowskiego umieszczone w książce Danuty Szyksznian "Jak dopalał się ogień biwaku"]
 

CIERNIOWA DROGA
wspomnienia partyzanta z Ponar


M o t t o : Prawda zawsze zwycięży.
Dedykacja komunistom

Na przekór perfidnej działalności bolszewickiej zmierzającej do wynarodo-wienia Polaków środkami systematycznego siania fermentu, nieufuości, kłamstw i zbrodni wśród społeczeństwa kresowego, efekt okazał się przeciwny ich zamierzeniom.

Dzień 5 lipca 1944 roku stał się dla 7 Brygady "Wilhelma" AK dniem historycznym, bowiem w tym dniu odbyła się ostatnia odprawa i rozwiązanie Brygady. W ostatnim rozkazie zawarta była informacja, aby partyzanci od tej chwili sarni podejmowali decyzje o dalszym postępowaniu. Komendant przezornie sugerował, aby posiadaną broń i amunicję dobrze ukryć, ponieważ może się jeszcze przydać. Po rozwiązaniu Brygady większość udała się pieszo do własnych domów, nieraz odległych o kilkadziesiąt kilometrów.
Nieoczekiwane spotkanie z rodzicami i rodzeństwem było dla domowników olbrzymim zaskoczeniem. Przywitanie bardzo wzruszające - przecież wróciliśmy żywi i cali , a do tego niestety brudni, wymęczeni i głodni. Oczywiście pytaniom nie było końca, radość przeplatana łzami, bowiem niektórzy nasi najbliżsi nie wrócili, oddając życie za Polskę.
Do miejsca zamieszkania, którym było osiedle nazwane Jagiellonów, weszliśmy z pełnym uzbrojeniem, z opaskami na rękawie i orzełkami na czapkach, a czasem beretach lub furażerkach niemieckich. Pobyt we własnym domu spowodował, że poczuliśmy się zwycięzcami - przecież te tereny były jeszcze okupowane przez Niemców, a my już manifestujemy wolną Polskę.
Pierwszą czynnościąw domu było ukrycie broni, umycie się, najedzenie się do syta, krótkie opowiedzenie o przeżyciach i wreszcie spanie - ale jakie? - pod czystą pościelą i na prawdziwym jakże wygodnym łóżku - to była noc cudowna.
Następnego dnia w godzinach południowych dotarła do nas wieść o ponownej mobilizacji z wyznaczeniem punktu zbornego w Skorbucianach w dworku p.Bobrzyckiej.
Na ogłoszony apel najstarsi wiekiem partyzanci "Budda" - Tolek Iwanowski; "Elektryk - Olek Rowczenio i "Anglik" - Mietek Rowczenio, przeprowadzili bardzo sprawnie zbiórkę, na którą stawili się nie tylko zaprzysiężeni lecz dosłownie cała młodzież męska od 15. roku życia.
Zgłaszająca się młodzież w większości posiadała broń zdobywaną wcześniej w sposób tylko im wiadomy.
Oficjalnie podany cel mobilizacji: ,,Akcja Ostra Brama", a więc walka o zdobycie przez Polaków polskiego Wilna. W pierwszych dniach mobilizacji Komenda dokonuje przeformowania, Brygada "Gosdawy" zostaje wcielona do Brygady "Wilhelma". Powstają nowe plutony i drużyny na zasadzie łączenia z racji miejsca zamieszkania.
W ten sposób powstaje 1 pluton nazwany "Szturmowym", w skład którego wchodzi młodzież z Ponar, Landwarowa i Trok.
Wszyscy partyzanci otrzymują numerowane zaświadczenia-legitymacje wojskowe opatrzone okrągłą pieczęcią i podpisem komendanta.
Atmosfera w Brygadzie wręcz entuzjastyczna, każdy z opaską biało-czerwoną na rękawie, większość umieszcza na czapce orła pomimo tego, że czapki są niemieckie bądź cywilne lub po prostu berety. Zewsząd rozlegają się melodie piosenek legionowych, jesteśmy w stanie euforii. Wreszcie oczekiwana od 5 lat atmosfera wolności i wreszcie staliśmy się wolnymi Polakami, chociaż nikt z nas nawet nie przypuszczał, że odwieczny wróg - bolszewizm, jeszcze raz i to w sposób perfidny zadecyduje o naszym dalszym życiu.
Następne dni znacznie ochłodziły nasze samopoczucie, zmieniły nastrój i wróciło ponownie ciężkie życie partyzanckie, a tym uciążliwsze, że dokuczać zaczęły lipcowe upały. Coraz częściej powstają nieoczekiwane przeszkody - ciągłe marsze całego oddziału w Puszczy Rudnickiej utrudniały nam oddziały sowieckie. Aczkolwiek stosunek ich do nas był obojętny, to często napotykaliśmy ich na naszej trasie i dowiadywaliśmy się, że dalej tą drogą nie przejdziemy ponieważ jest "marszruta" ich armii. Po jakimś czasie stwierdziliśmy, że słuchając ich wskazówek zaczynamy maszerować w określonym pierścieniu. W tej sytuacji komendant podjął decyzję przebicia się w puszczy przez moczary. Zamysł niestety nie powiódł się, bowiem tam straciliśmy początkowo 2 wozy taborowe, a wieczorem następne, łącznie z kuchnią polową. Oczywistym się stało, że było to planowe zamierzenie bolszewików. Dalsze marsze stawały się coraz bardziej uciążliwe nie tylko z racji wyczerpania fizycznego, a również z braku zaprowiantowania.
Brak chleba, soli i gotowanych potraw daje się coraz bardziej we znaki.
W tym miejscu należy wyrazić uznanie wszystkim partyzantom, że mimo tak ciężkich warunków nie słyszało się utyskiwań ani nie było załamań psychicznych wszyscy bowiem byli pełni optymizmu i wierzyli, że niedługo zdobędziemy nasze ukochane Wilno i przyczynimy się do wyzwolenia całej Polski.


OCHRONA SZTABU - BOGUSZE


Niedaleka przyszłość ukazała nagą rzeczywistość i wyraźne oblicze zbrodniczego i zwyrodniałego sowietyzmu. Wcześniejsze ustalenia Komendy Okręgu Wileńsko-Nowogródzkiego dotyczyły spotkania komendantów poszczególnych brygad i oficerów z generałem Czemiachowskim, głównodowodzącym 3. Frontem Białoruskim.
Zgodnie z ustaleniami na wyższym szczeblu generał "Wilk" Aleksander Krzyżanowski miał zaprezentować siłę Armii Krajowej działającej na tym terenie, przedstawiając dowódców oraz oficerów. Po prezentacji miały być wręczone odznaczenia bojowe oraz odczytany rozkaz specjalny, informujący o kontynuacji działalności bojowej zreorganizowanych formacji pod polskim dowództwem, lecz podporządkowanym naczelnemu dowództwu radzieckiemu.
Miejscem planowanego zgrupowania miało być gospodarstwo chłopskie we wsi Bogusze. Wyznaczeni oficerowie łącznie ze swymi dowódcami stawili się w przewidzianym terminie, oczekując mającej się odbyć niebawem prezentacji.
Niezależnie od tego generał "Wilk" nie ufając bolszewikom wydał rozkaz komendantowi 7 Brygady "Wilhelmowi", aby zorganizował osłonę - ochronę sztabu.


ZDRADA RÓWNIEŻ JEST METODĄ


Dzień poprzedzający znamienną datę 17 lipca 1944 roku był dniem nieustających i bardzo uciążliwych marszów. Wielu nieprzygotowanych do tych trudów z racji nieodpowiedniego obuwia miało rany na nogach, ale nikt głośno nie narzekał - zaciskał zęby i świadom, że cierpi za Polskę niwelował cierpienie. W godzinach wieczornych komendant dokonał przeglądu stanu uzbrojenia i wyznaczył 1 pluton do zadania specjalnego, wzmacniając go liczbowo o jedną drużynę. Tak więc wyznaczono około 40 partyzantów, oczywiście z obowiązującą dyskrecją do ostatniej chwili nikt nie wiedział jakie zadania przeznaczone są dla tej grupy.
Stan uzbrojenia przedstawiał się następująco: 3 karabiny maszynowe w tym jeden LKM/CZ/ i dwa erkaemy. Większość posiadała karabiny przeważnie typu Mauzer, oraz po 30-40 naboje, niektórzy mieli "pepesze" również z wystarczającą ilością amunicji, dla uzupełnienia przydzielono każdemu po jednym lub dwa granaty.
Oczywiście naszą chlubą był LKM, którego obsługą powierzył komendant najstarszemu z nas "Buddzie" /Tolek Iwanowski/ - celowniczy, amunicyjny "Anglik" /Mietek Rowczenio/ i wymiennik luf "Szpak" /Witek Iwanowski/.
Po całodziennym marszu i nocnym odpoczynku dobrnęliśmy do miejsca przeznaczenia w godzinach porannych. Miejscem tym była nieznana nam przedtem wieś Bogusze. Wieś usytuowana jest przy drodze wiodącej poprzez Rudomino - Turgiele Taboryszki do Oszmiany. Teren wsi lekko pofałdowany, przy zabudowaniach pola uprawne od strony wschodniej, natomiast po stronie przeciwnej około 400 metrów nieco zasianego zboża, dalej ugór i obrzeże Puszczy Rudnickiej.
Droga przechodząca przez wieś dzieliła opisany teren, przy czym w kierunku wschodnim przy drodze rosły krzaki i rzadko występujące drzewa liściaste. Do drogi przylegało gospodarstwo ogrodzone płotem drewnianym z dużym domem, zabudowaniem gospodarczym oraz dużym podwórkiem, zasłoniętym zabudowaniami od strony Puszczy Rudnickiej. W tym to miejscu komendant zrobił krótką odprawę, na której dowiedzieliśmy się, że naszym zadaniem jest ubezpieczyć sztab .
Na podwórku ma się odbyć prezentacja dowództw naszych Brygad przed dowódcą III-go Frontu Białoruskiego gen. Czernichowskim. Konieczność zorganizowania ochrony sztabu wynikała z braku zaufania gen. "Wilka" do poczynań bolszewików.
Wykonując rozkaz komendanta przyjęliśmy szyk tyraliery przesuwając się z obrzeża Puszczy w kierunku zabudowań na odległość około 300 m. Tam zajęliśmy stanowiska ogniowe przedtem okopując się i maskując. Na śkrzydłach usytuowano erkaemy, natomiast w punkcie centralnym LKM. Szyk tyraliery czterech drużyn zajmował w linii ciągłej około 200 m.


[Ciąg dalszy wspomnień Wiktora Iwanowskiego z jego książki "Wilno, Ojczyzno moja..."(1994)]

Komendant , który zajmował miejsce powyżej naszych stanowisk, bacznie obserwował przez lornetkę drogę i zabudowania. Po południu koło boiska szkolnego i zabudowań gospodarczych dał sie zauważyć ruch. Jednak widoczność była niewielka. Po pewnym czasie ujrzeliśmy koło szkoły wjeżdżające i wyjeżdżajace auta ciężarowe. Nasz niepokój wzrastal, ponieważ przy drodze zauważyliśmy ustawione karabiny maszynowe. Od strony wsi kilku oficerów jechało konno w naszym kierunku. Komendant wyjechał im na spotkanie, które nastąpiło na wysokości naszego stanowiska elkaemu, w odległości nie więcej niż 50 metrów. Można więc było doskonale wszystko słyszeć, tym bardziej że były to krzykliwe pogróżki w stylu iście sowieckim: tak... twaju mać ... budzlesz k nam strieliać? Wtedy "Wilhelm" odsuwając się na bok i odsłaniając nasze stanowisko elkaemu, zapytał: "Jeżeli zmusicie do tego?" Krótki dialog, niezbyt parlamentarny, ostudził nieco zapały enkawudzistów, zawrócili konie i odjechali.
W tym czasie, gdy niewiele brakowało, aby usłyszeć komendę "Ognia!", usłyszeliśmy gromki okrzyk "Buddy" - "czołgi!" Oczy wszystkich natychmiast skierowały się na druga stronę drogi, gdzie ujrzeliśmy, poprzednio dobrze zamaskowane, kilka robiących przerażające wrażenie czołgów. Trudno przewidzieć, co by się działo, gdyby z naszej strony padł chociaż jeden strzał. Na pewno niewielu z nas zostałoby przy życiu. Oczywiste jest, że wszyscy zdecydowali się na opuszczenie swoich stanowisk. Zobaczyliśmy biegnącego w naszym kierunku małego chłopczyka, który zanosząc sie od płaczu krzyczał: "Ruskie zabrali naszych oficerów!" (zdanie to powtarzał wielokrotnie). Po dobiegnięciu do nas nieco się uspokoił. Wszystkie sytuacje działy się niezwykle szybko.
Dodatkowa, niespodzianką, było pojawienie się kukuruźnika, krążacego nad nami. Cała akcja została doskonale przygotowana przez NKGB. Pozorowanie spotkania z gen. Czerniakowskim było bolszewickim wybiegiem, inaczej mówiąc - powszechnie stosowanym kłamstwem. W konsekwencji, zebranych na podwórku szkolnym naszych oficerów rozbrojono, załadowano na auta ciężarowe, wywieziono do Wilna i osadzono w więzieniu na Łukiszkach. Bez ofiar śmiertelnych dokonano likwidacji Armii Krajowej. Dzisiaj łatwo jest krytykować i radzić, trudniej było wtedy. Fakty te potwierdzają jednak naiwność dowództwa, które mimo przestróg delegata rzadu,
Z.. Fedorowicza, dało się zwieść przyrzeczniom sowietów. Z perspektywy czasu tamte zdarzenia można oceniać całkiem inaczej, trzeba jednak zauważyć, że nasze doświadczenia bojowe daleko odbiegały od doświadczeń regularnej armii.

Nieprzewidziany epilog 7 Brygady

Po ewakuacji z Bogusz oczekiwaliśmy od Komendanta dalszych rozkazów. Przywrócone zostały składy drużyn i plutonów gotowych do dalszego marszu, lecz nie bardzo wiedziano dokąd . Następny dzień przyniósł rozwiązanie. "Wilhelm", doprowadzając nas do liczacej wtedy kilkaset osób Brygady, zrobił zbiórkę w pobliżu wsi Piłokańce i wydał rozkaz: "Rozwiązuję Brygadę po raz wtóry, udzielając wam całkowitej swobody w dalszym postępowaniu. Dalsze trwanie wobec bolszewickiej nawały nie daje żadnych szans i nie rokuje niczego dobrego. W tej sytuacji zwalniam was czasowo z obowiązków żołnierskich, radzę ukryć broń, która jeszcze może się przydać. Pamiętajcie jednak zawsze o tym, że jesteście Polakami, szanujcie homor ponad wszystko. Nie żegnam się z wami, lecz mówię do zobaczenia, być może niedługo".
Po wysłuchaniu ostatniego rozkazu Komendanta stwierdziliśmy, że przez cały czas "asystuje" nam KGB.
To ci z zielanymi otokami - kontynuatorzy zbrodni katyńskiej. Ich liczebność wsiąż się zwiększała. Zauważyliśmy, że pojawiają się coraz to inne oddziały. Część stanowiła kawalerię, natomiast część jechała na oklep na zarekwirowanych chłopskich koniach. Również nasze oddziały rozrastały się, obok nas przechodziły zwarte grupy z innych brygad, a z rozmów wynikało, że podobnie jak my byli kierowani na wyznaczone tereny (inne kierunki były obstawione przez liczne grupy bolszewickie). Jednak my byliśmy najbardziej widoczni dzięki opaskom na rękawach i błyszczącym orzełkom na czapkach.
Właściwie kierunek marszu nadawały dwójki regulirowszczyków, a więc bolszewików znających dogodne przejścia. Wreszcie wyszliśmy na wielką pustą przestrzeń obok jakiejś wioseczki i ... nastapiło pełne zaskoczenie .
Z maszerujacej grupy bolszewickiej wyłonił się oficer w randze majora i zatrzymał nas. Po dłuższej chwili, gdy liczba naszych partyzantów wzrosła do kilku tysięcy, gromkim głosem oznajmił, że chce z nami rozmawiać dowódca III Frontu Białoruskiego, sam generał Czerniahowski. I rzeczywiście, po niedługim czasie na czarnym koniu wyjechał z lasu bez wielkiej asysty postawny mężczyzna okryty peleryną i donośnym głosem przywołał nas do siebie. Nie zsiadając z konia spojrzał na kilkutysięczną grupę i po rosyjsku przemówił: "Żołnierze frontu, przyjaciele , jestem jak i wy żołnierzem frontowym, czy pójdziemy dalej bić faszystów? Wiem, jak wam trudno było walczyć nie mając dostatecznej broni ani amunicji. My, armia sowiecka, chcemy was uzbroić w nowoczesną broń i amunicję, umundurować, abyśmy dalej mogli wspólnie zwalczać znienawidzonego wroga".
Ktoś zapytał: "Czy nadal będziemy Armią Polską i w jakich będziemy mundurach?" Odpowiedział: "Nadal będziecie Armią Polską, dowodzić wami będą wasi oficerowie, jednak pod zwierzchnictwem władz wojska sowieckiego".
Postawiono następny warunek generała: "Teraz złóżcie broń, która jest bardzo zróżnicowana, w to miejsce otrzymacie całkowicie nowe uzbrojenie". Zaczęliśmy się zastanawiać - jak mamy postąpić ? Tymczasem generał wraz ze swoją nieliczną świtą odjechał kłusem.
Zauważyliśmy wokół nas dużą ilość NKGB, w większości na koniach. Obok nich gęsty szpaler pieszych, wszyscy uzbrojeni w automaty. Wystąpił oficer w randze majora przypominając, że broń należy składać na polanie na wyznaczonym miejscu. W tej sytuacji, nie mając innego wyjścia, uzgodniliśmy między soba, aby każda składana broń unieruchomić przez wyjęcie zamka i wdeptanie go butem w ziemię. Wielu z nas zatrzymało broń krótką przy sobie, ukrywajac ją najczęściej za pasem w spodniach. Składanie broni pod przymusem było w moim życiu partyzanckim największą tragedią. Wielu nie mogło ukryć rozpaczy, łzy były świadectwem nie lęku, a bezsllności. Przysięgaliśmy wówczas po cichu, że jeszcze tu wrócimy i pomścimy naszą zniewagę i podeptanie żołnierskiego honoru.
Po złożeniu broni stosunek bolszewików do nas uległ natychmiast diametralnej zmianie. Od tej chwili staliśmy się jeńcami znienawidzonych wrogów. Stało się to tak szybko, że dopiero w czasie marszu uświadomiliśmy sobie naszą rzeczywistą sytuację. Po rozbrojeniu kazano nam się ustawić w zwartą kolumnę i maszerować w kierunku wskazanym przez NKGB. Do naszej świadomości pomału docierał fakt, że oto jesteśmy jeńcami.
Wkrótce staliśmy się świadkami pierwszej tragedi. Zaraz po rozpoczęciu marszu jeden z partyzantów (nazwiska jego nie znaliśmy) szybko odłaczył się i zaczał uciekać. W pogoń ruszyło natychmiast kilku konnych, dopędzili go i zaczęli okładać pejczami. Na to podjechał wspomniany wyżej major, żołdacy rozstąpili się, a major wymierzył i strzelił do bezbronnego, następnIe odjechał, by za chwilę powrócić i oddać do Ieżacego jeszcze kilka strzałów. Obraz ten prześladuje mnie do dzisiaj. Od razu porównaliśmy to z bestialstwem Niemców czy też Litwinów.
Nie skończyło się na jednej tragedii. W czasie gdy wszyscy zaabsorbowani byli morderstwem dokonanym przez bolszewików na partyzancie, inny chłopak wyrwał się do ucieczki z drugiej strony kolumny, wykorzystując nieuwagę eskorty. Był oddalony od kolumny jakieś 50 metrów. gdy ruszyła za nim pogoń na koniach. On jednak zdążył dopaść terenu porośniętego krzakami. Padło za nim kilka strzałów, po chwili z krzaków wyłonili się konni i z zadowoleniem orzekli: no i etovo swołacza toże ubili. Po czterdziestu latach, na corocznym spotkaniu akowców całkowicie przypadkowo zeszliśmy na temat tamtej ucieczki i dokonaneg o przez NKGB morderstwa.
I oto okazało się, że wcale towo swołacza nie ubili. Młodziutki, wówczas 16-letni partyzant o pseudonimie "Bończa" żyje do dzisiaj (prawdziwe nazwisko: Tadeusz Mieczkowski)
Marsz trwał wiele godzin, panował niesamowity upał, pragnienie rosło.
W Miednikach Królewskich ulokowano nas w ruinach zamku krzyżackiego, ongiś rezydencji króla Polskl i Litwy, Kazimierza Jagiellończyka. Tam zamieszkiwali jego synowie, a opiekunem ich był Jan Długosz. W ruinach wprowadzono nas do kilku drewnianych szop przeznaczonych na stajnie. Największa bolączką był brak wody. Miejscowa studnia została wyczerpana już po pół godzinie. Dochodziło do tego, że czerpany ze studni mokry piasek był chętnie wysysany przez straszliwie spragnionych ludzi. Póżhiej wodę zaczęto dowozić z niedalekiego miasteczka beczkowozami.
Ruiny zamku otoczone były murami obronnymi o grubości dwóch metrów, na murach ustawiono ciężkie karabiny maszynowe, natomiast wokół murów, po stronie zewnetrznej, chodziły patrole wartownicze uzbrojone w automaty.
Co kilka godzin doprowadzano nowe transporty rozbrojonych partyzantów. Po dwóch dniach było już nas tam około 5000 chłopa. Pobyt w Miednikach Królewskich trwał równe 10 dni. Każdy starał się zająć dla siebie najlepsze miejsce. My, chłopcy z Ponar i Zatrocza zajęliśmy tę część stajni, gdzie leżało sporo słomy. Wnet okazało się, że słoma ta przykrywała końskie łajno. Miejsce obok mnie zajmował mój brat Tolek "Budda", z drugiej strony "Hubert", dalej "Ursus", "Paweł", "Heniek", "Szwejk", "Kometa", "Hiszpan", "Krótki" i najciekawsza postać - "Sęk'".
Pierwsze noce były ciężkie i pełne obaw, nie wiadomo, długo będziemy tutaj przetrzymywani i jaki los nas czeka i inne pytania nasuwały się coraz natarczywiej. Niewszystkie pozostawały bez odpowiedzi. Po chwilowym załamaniu wrócił nam jednak humor ( siła młodości) i nastroje nieco się poprawiły.

Zaladunek AK do wagonow_1944

Załadunek do wagonów. Autor rys. "Fok" (Wiktor Strzałkowski)

[Potem nasz bohater idzie w kolumnie. Bolszewicy rozstrzeliwuja "po drodze" Ak-owców.
W upale, w zamknię-tych wagonach z napisem: "faszystowscy bandyci" jadą na wschód. Czeka ich wyniszczająca praca i głód w podmoskiewskich lasach. Nasz bohater postanawia uciec z bolszewickiego "raju". Wraz z bratem organizują ucieczkę z Kaługi. Pokonując niezwykłe przeszkody dociera do Wilna, a potem do Wrocławia.
Z poświęceniem i zapałem utrwala pamięć o swoich kolegach z 7. Wileńskiej Brygady AK "Wilhelm". Odbudowuje cmentarz AK-owców w Skorbucianach, ustawia krzyże i tablice pamiątkowe. Otrzymuje piekne podziękowanie od 6. dowódcy 7. Brygady AK.
Książka wiktora Iwanowskiego "Wilno, Ojczyzno moja..." liczy około 300 stron. Zdecydowaliśmy się tu zakonczyć jej cytowanie. Ale robimy to z uczuciem niedosytu. Red.]

Podziękowanie dowódcy 7 Wileńskiej Brygady płk. Tupikowskiego.
Podziekowanie dowodcy 7 brygady