Spotkanie z Panią Wandą Cejko-Kiałką ps. „Marika”
sanitariuszką Armii Krajowej na Wileńszczyźnie
Pani Wanda jest osobą niezwykłą o patriotycznym życiorysie. Od 1944 roku zaczęła działalność w konspiracji. Początkowo należała do Przysposobienia Wojskowego Kobiet, Związku Walki Zbrojnej a potem Armii Krajowej. Najpierw była łączniczką a potem sanitariuszką.
Brała udział w akcji „Ostra Brama”, której celem było wyzwolenie Wilna przed wkroczeniem wojsk sowieckich. 17 lipca 1944 r. skoncentrowane pod miastem oddziały Armii Krajowej zostały rozbrojone przez sowietów oraz internowane do obozu w Miednikach Królewskich, skąd powstańców w tydzień później wywieziono do Kaługi.
Wśród nich była p. Wanda. W bydlęcych wagonach, w upale, bez wody i jedzenia. Nie chciała wstąpić do Armii Berlinga, nie chciała przysięgać „na sowiecką ojczyznę”. Gdy nowy rząd lubelski „dogadał się” z rządem sowieckim” – wróciła do Wilna, do domu.
Radość trwała krótko. Zaczęły się aresztowania. W obawie przed ponowną wywózką schroniła się u partyzantów w lesie. Opatrywała rannych.
Podstępnie zatrzymana i oddana w ręce NKWD. Odtransportowana do Moskwy, do więzienia na Łubiance w związku z procesem ostatniego dowódcy AK generała Okulickiego (proces szesnastu). Tam przesłuchiwana. Jak sama mówi: „śledczy starał się wmówić we mnie, że Armia Krajowa współpracowała z Niemcami”. Mówiła:” W żadnym wypadku, myśmy walczyli z Niemcami. „Wyście nas zdradzili, myśmy bronili się przed wami, wy jesteście zdrajcami.” I taka była nasza rozmowa”.
Potem nowe więzienie – Butyrki i wyjazd więziennym wagonem ponownie do Wilna. Tu odbył się sąd. „Za zdradę Sowieckiej Ojczyzny” – dwadzieścia lat katorgi i pięć lat pozbawienia wolności. Jeden z rosyjskich oficerów powiedział:” Wy już ojczyzny nie zobaczycie, my z Was tam wszystkie soki wyciśniemy, tak jak z cytryny. No, nie od razu.....Aż zdechniecie.”
W bydlęcych wagonach wywieziono Ją do Workuty (za północnym kołem podbiegunowym). Jechała prawie miesiąc przymarzając do wagonu i głodując. Potem katorżnicza praca w kopalni węgla, dalsze głodowanie i niebezpieczeństwa czyhające zwykle na młode kobiety. Ciągły stres.
Pani Wanda, będąc w tak trudnych warunkach znajdowała siły do pisania wierszy. Jeden z historyków nazwał ją „Workucką Muzą”. Również inni więźniowie pisali wiersze dla podtrzymania ducha. Pani Wanda narażając się na represje zebrała je w „tomik poezji” polskich łagierników.
Po odsiedzeniu zasądzonego wyroku, gdy mogła powrócić do Polski przemyciła je w czapce – uszance.
W 1956 r. wraz z mężem Stanisławem Kiałką - legendą wileńskiej konspiracji - zamieszkała we Wrocławiu. Pomagała mężowi w opracowaniu dziejów Okręgu Wileńskiego Armii Krajowej.
Fragmenty wspomnień Wandy zarejestrowane w 2011 roku podczas XXX Zjazdy Żołnierzy Kresowych w Midzyzdrojach.





W 2010 r. śp. Prezydent Lech Kaczyński odznaczył Ją Krzyżem Oficerskim Odrodzenia Polski. Odznaczona również Krzyżem AK, Krzyżem Partyzanckim, Honorową Odznaką PCK.
Pani Wanda jest osobą bardzo skromną. O swoich odznaczeniach nie mówiła. O nich i Jej „drodze przez mękę” dowiedziałam się surfując po internecie. Polecam stronę Ośrodka Pamięć i Przyszłość, na której można przeczytać kilkunastostronicowy wywiad z naszą bohaterką.
Czytajcie wspomnienia tych, którzy przeżyli Golgotę Wschodu, a poznacie prawdę o naszej historii i przekażcie swoim dzieciom, aby nigdy nie powtórzyły się cierpienia i zbrodnie.

Pani Wanda
na tle "ściany pamięci" i przy grobie męża Stanisława Kiałki, Wrocław czerwiec 2011.
W końcu listopada 2008 r. pani Wanda Kiałka przekazała Pracowni Dziedzictwa Kulturowego Kresów Wschodnich (przy Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy) część archiwum męża, Stanisława Kiałki – „legendy wileńskiej konspiracji" z lat II wojny światowej, więźnia Workuty, później pracownika PWSSP we Wrocławiu. Są to rękopisy, maszynopisy i kserokopie, dotyczące działań Armii Krajowej na terenie wileńszczyzny i ziemi nowogródzkiej, gromadzone z wyraźną świadomością misji zachowania historii zmagań z okupantami w pamięci przyszłych pokoleń. Większość zebranych materiałów miała być podstawą szczegółowych opracowań: działalności oddziałów, akcji zbrojnych, komórek organizacyjnych, prac konspiracyjnych. Są też wspomnienia i biografie członków Okręgu Wileńskiego AK, pisane przez uczestników wydarzeń, których Stanisław Kiałka skupił wokół idei udokumentowania historii północnej części Kresów Wschodnich z lat 1939-1947.
Artykuł napisany przez Wandę Kiałka pod tytułem "Na Łukiszkach i później" znajduje się w książce "Stanisław Kiałka. Legenda wileńskiej konspiracji". Wydawca: Towarzystwo Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej Oddział w Bydgoszczy 2000.
Na Łukiszkach i później
Moja cela na Łukiszkach sąsiadowała z celą, w której siedziała Basia Dudycz. Poznałyśmy się więc przez ścianę za pomocą alfabetu Morse'a. Pewnego dnia Basia wystukała:
- Zabierają mnie z wieszczami. Nie wiem dokąd.
Wieczorem, w czasie rozdawania bałandy, była okazja do rozmów przez okna. W oknie bocznego korpusu pojawiła się podłużna głowa wołająca:
- Basiu! Basiu!
- Basię zabrano z celi z rzeczami! Nie wiadomo dokąd! - wykrzyczałam.
Głowa znikła.
Na torach stały niezliczone wagony bydlęce, w których potwornie stłoczeni byli mężczyźni. My, 17 katorżanek miałyśmy komfortowy luz. Można powiedzieć "elita" z wyrokiem 20 lat katorgi, podczas gdy dziewczęta z wynikiem 10 lat tłoczyły się w ciasnocie.
Początkowo było nas 11: cztery Polki, 7 Litwinek. W pewnym momencie z trzaskiem rozsunęły się drzwi wagonu i weszły: Basia Dudycz - szefowa "Kóz" i Bronia Katiuk - sanitariuszka u "Szczerbca".
Wagon drgnął, zazgrzytał i ruszył, niosąc nas w nieznane, z każdym miarowym stuknięciem oddalając nas od domów, bliskich, od Ojczyzny... Chciało się zapłakać, ale nie wolno! Więc śpiew, modlitwa, opowiadania, opowiadania... I wów- czas Basia nazwała "głowę z okna": "Bolesław", "Kaziuńcio", Stach Kiałka. Mieszkał czasem u Basi. Często bywał w jej mieszkaniu na ul. Połockiej, tuż przy Krzywym Kole. "Wilk" także był częstym gościem Basi.
"Kaziuńcio" - jak opowiadała Basia - był niezwykłym człowiekiem. Bar- dzo skromny, usuwający w cień swoją osobę i swoje potrzeby, nawet te ele- mentarne. Natomiast bezgranicznie zaangażowany w sprawy organizacji. Od współpracowników wymagał nie tylko ofiarnego trudu. Starał się umilić im czas świąt. Organizował spotkania z opłatkiem lub wielkanocne, na które zapraszał "Wilka" i swoje "Kozy" - łączniczki, które szykowały każdemu jakieś symboliczne prezenciki z odpowiednimi wierszowanymi życzeniami. "Kaziuńcio" dostawał rękawice na sznurku, ponieważ gubił je.
W Workucie, gdzie właśnie były dalnije, samyje strogije łagieria jeszcze nieraz Basia wracała wspomnieniami do lat, gdy "Kaziuńcio" przychodził, wy- chodził, czasem częstowany zacierką lub kartoflanką, zawsze wówczas zaże- nowany, bardzo lubiany i ceniony przez Basię, jej siostry Lonię i Zosię, jak również przez Jego młode łączniczki, które z czułością nazywał "moje Kozy".
Po wielu ciężkich, rzeczywiście katorżniczych latach, po śmierci Stalina, zaczęli dawać nam przepustki na kilka godzin pobytu poza łagrem, poza zoną (tak mówiło się o terenie obozu). Już wcześniej natomiast pomiędzy obozami krążyła pantoflowa poczta. Nawiązywałyśmy korespondencję ze znajomymi i nieznajomymi kolegami. Mając przepustki umawialiśmy się na spotkania gdzieś w Drugim Rejonie, u wolnych rodaków, którzy przyjmowali nas serdecznie.
To były wspaniałe chwile, gdy mogliśmy rozmawiać tylko po polsku, po- czytać prasę, którą wolni otrzymywali przez Wilno i Lwów z Polski. Rozbu- dzone nadzieje dodawały nam skrzydeł.
W 1955 r. koledzy z kopalni ,,9-10" zaprosili nas, dziewczęta z cegielni nr 2, na "gwiazdkę". Mamy fotografie z tego miłego spotkania, podczas którego poznałyśmy osobiście wielu "korespondentów", m.in. Stacha - "Kaziuńcia", "Bolesława". Był autorytetem dla rodaków. Do Niego zwracali się młodzi chłopcy z różnymi problemami: On doradzał, godził, uczył. Opowiadał mi - już we Wrocławiu - jak w kopalni, w czasie przerwy w pracy, gdy oczekiwano na odpał węgla od ściany, starał się nauczyć chłopaka ułamków. Ten, niestety, nie mógł zrozumieć. Więc Stach pyta go:
- Wiesz, co to jest litr wódki?
- Wiem, litr.
- A co to jest pół litra, a potem ćwierć litra?
I w ten sposób rozjaśniło się chłopakowi w głowie.
My, dziewczęta po kilku spotkaniach, bardzo miłych, serdecznych, poczułyśmy się raźniej, jak gdyby bezpieczniej. Nawiązywały się przyjaźnie, sympatie. Nawet ks. Kuczyński udzielił rodakom kilka ślubów, a gdy wysłano Go z Workuty na zsyłkę - zastąpił go ksiądz greko-katolicki.
A "Kaziuńcio" - Stach Kiałka był dla nas "świętością narodową"!
Przyszedł czas zwalniań. Darowano nam resztę kary za dobre sprawowa- nie i uczciwą pracę!!!
Wyjechałam z Workuty pierwsza, nie czekając na koleżanki, gdyż otrzymałam telegram z wiadomością, że moja Mama jest umierająca. Tydzień po mnie wyjechały do Polski moje przyjaciółki: Basia, Bronka, Hanka i Stach z kolegami.
Stach zamieszkał we Wrocławiu, jako nauczyciel w sztukatorni PWSSP. Ja w Bydgoszczy. Mama uinarła. Miałam problemy ze zdrowiem - potworne bóle kręgosłupa. Sanatorium i leczenie zostały przedłużone dzięki życzliwym pracownikom PCK. Potem odpoczywałam u siostry Basi w Głuchołazach, dokąd po śmierci mojej Mamy zawiozła mnie Basia.
Potem Wrocław. Stach interesował się, jak sobie radzę. Pomógł mi zna- leźć mieszkanie blisko swego. On zaopiekował się mną, ja Nim, zachorował i leżał z wysoką temperaturą. 30 kwietnia 1958 r. pobraliśmy się.
Stach miał mieszkanie, aparat radiowy, fotograficzny i garnek; ja imbryk i podarowany przez kogoś materac. Jednakowy start w nowe życie, z podobnym bagażem przeżyć, z poszerzoną "rodziną" o tych, co przez lata okupacji walczyli, a na katordze - tęsknili jak my.
26 marca 59 r. urodził się nasz synek - Aleksander Stanisław; Aleksander - jak " Wilk" , wielki Stacha przyjaciel. Nasz dom był często odwiedzany przez znajomych i przyjaciół.
Stach wysyłał do kolegów prośby i ankiety w celu udokumentowania przeszłości. Wszystkim tłumaczył, że z nami zginie historia wileńskiego AK. Pisał setki listów. Do nas listy przychodziły często po długiej przerwie (cenzura!) i "stadami" - jak określał Stach.
Stach zaczął mieć kłopoty ze stawami, a maleńki, trzyletni Oleś miał reumatyzm. Kazik Augustowski pożyczył Stachowi swoją starą "warszawę", wyposażył ją w butlę gazową, poinformował, co i jak i w 1963 pojechaliśmy do Jugosławii! 6 tygodni urlopu spędziliśmy, rozkoszując się ciepłym Adriatykiem. Poznaliśmy nowe kraje, ciekawych ludzi, było wspaniale. W drodze Stach rzucał "rozkaz":
- Rodzina śpiewa!
Śpiewaliśmy i podziwialiśmy świat.
Połknęliśmy "bakcyla". Przez cały rok ciężko pracowaliśmy, szczególnie Stach (nocami w operze dorabiał aniołkom rączki, nóżki i wykonywał inne ozdoby), żeby urlop spędzić nad ciepłym morzem!
Kupiliśmy "zastawę", świetne, zgrabne autko! Jeździliśmy po Polsce, a Stach wciąż prosił o wspomnienia z tamtych lat. Było to ciężkie zadanie - niektórzy zdecydowanie nie chcieli pisać. Takie były czasy!
Ubywało nam lat i zdrowia też. Stachowi bardzo dokuczała arytmia serca. Wszyto Mu rozrusznik. Apetyt był coraz gorszy - nic mu nie smakowało - skutki gruźlicy, której nabawił się w Workucie i zadawanych tam leków, jak pas i hydrazyt, które niszczyły żołądek.
Kiedy przyszedł czas emerytury, Stach nadal pracował w szkole. Chciał być wśród młodych; mówił, że sam czuł się młodszy wśród studentów. Kochał młodzież; ona odwzajemniała się sympatią, zaufaniem.
Przez całe życie były aktualne sprawy AK-owskie. Zbiór materiałów ciągle poszerzał się, rósł. Częste wizyty piszących prace dyplomowe i zwyczajne, osobiste przeżycia partyzanckie - to treść całego życia Stacha.
Aż przyszedł ciężki czas, czas nieuleczalnej choroby. 30 maja 1980 r. po ciężkich cierpieniach Stach odszedł od nas.
Było nam dobrze, bez "cichych dni", bez przykrych słów. Miałam szczę- ście. Gdy Stacha zabrakło, zastanawiałam się: jak będę żyć bez Niego?
We wrześniu 1993 r. w wypadku samochodowym zginął Oleś... a ja żyję.
Wanda Kialka
Zobacz też Danuta Janiczakówna – Szyksznian
Biblioteka: Stanisław Kiałka "Legenda wileńskiej konspiracji"