Dowgwillo_kop

Witamy    |    Nazwisko    |    Herb    |    Genealogia    |    Koligacje    |    Pamiątki z podróży    
  Represjonowani    |     Lekcja historii    |     Aktualności   |    Żołnierze Wyklęci     |    Matki Polki
   Polskie Kresy     |    Śpiewnik wileński    |    Nakład wyczerpany




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Bogdanowicz Paweł ps.Pawełek, Maczuga

Na podstawie książki Danuty Janiczkówny-Szyksznian "Jak dopalał się ogień biwaku".

Urodził się w powiecie brasławskim 7 stycznia 1918 r., w rodzinie ziemiańskiej. Od 1946 r. mieszka w Szczecinie. Od niedawna w jego ogródku przed domem rosną dwa świerki i jałowiec przywieziony z rodzinnych stron - Wileńszczyzny. Zaś w domu, wśród pamiątek przechowuje ususzoną gałązkę lipy, którą jego ojciec posadził w 1925 r. w ich majątku ziemskim w Karolinowie.
Jest on jednym z tych, którzy przeżyli, ale doświadczył wszystkiego najgorszego, co było udziałem setek tysięcy Polaków na Wileńszczyźnie, a przede wszystkim żołnierzy wileńskiego AK.

Człowiek na torach

- O akcjach sabotażowych na "Wachlarzu" można powiedzieć krótko, że było to szaleństwo, samobójstwo - mówi Paweł Bogdanowicz.
- Na akcję wychodziło się jak na śmierć, bo miałem przecież przy sobie nie tylko broń, ale także materiał wybuchowy. Trzeba było pamiętać, żeby zachować ostatnią kulę dla siebie, więc przed wyjściem na tory przykładałem lufę parabellum do skroni, żeby się przyzwyczaić i dla pamięci.
"Dla pamięci" o tym, by zdążyć samemu się zabić, by nie dać się wziąć żywcem, nie zdradzić kolegów, miejsc spotkań dowódcy "Kruka" (Władysława Sidorowicza), magazynu broni i materiałów wybuchowych dla całego Ośrodka Dywersyjnego rejonu Dukszty - Turmonty, który mieścił się w jego stodole.
- Warty niemieckie pilnowały torów, przechodziły co piętnaście - dwadzieścia minut, trzeba było wyczekać moment jak przejdą, wtedy skoczyić na tor, założyć ładunek i uciekać. Zdarzało się, że wartownicy zauważyli, to ostrzelali, ale
tylko raz naprawdę zaskoczyli.

"Wachlarz"

Represje spowodowały, że na terenach Wileńszczyzny Polacy samorzutnie zaczęli tworzyć konspiracyjne grupy mające na celu samoobronęprzed deportacją na wschód oraz organizację wzajemnej pomocy. Już w 1940 r. nawiązano kontakt z rodakami w Wilnie, skąd nadchodziły słuchy o zorganizowanej działalności konspiracyjnej Związku Walki Zbrojnej. Wkrótce na szczeblu okręgu stworzono struktury organizacyjne ZWZ, który następnie przekształconow Armię Krajową.
Pod koniec 1941 r., także na tym terenie, rozpoczęło się organizowanie oddziałów "Wachlarza", wydzielonej organizacji dywersyjnej AK. Jej celem było prowadzenie akcji sabotażowych i terrorystycznych na tyłach niemieckiego frontu, przede wszystkim dezorganizowanie dostaw. Do wzmocnienia patroli dywersyjnych V odcinka "Wachlarza" oddelegowano grupę najbardziej doświadczonych ludzi z terenowej siatki AK. Wśród nich byli bracia Bogdanowicze: Witold ps. "Burza" i Paweł ps."Pawełek". Obaj już mieli doświadczenie zdobyte w Ośrodku Dywersyjnym ZWZ/ AK działającymw rejonie Dukszty - Turmonty, który otrzymał oficjalną nazwę 24 OD i którym dowodził "Kruk". O tym, że wybór "pomocników" dla "Wachlarza" był właściwy, świadczy fakt, że wielu z nich otrzymało wkrótce Krzyże Walecznych, a "Pawełek"- "za wykazaną nadzwyczajnąodwagę, rozwagę i bohaterstwo przy wykonywaniu czynności dywersyjnych na terenach kolejowych" - jak napisano w rozkazie - odznaczony został Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari.
- W roku 1943 organizację "Wachlarz" rozwiązano, zrobiło się spokojniej - twierdzi "Pawełek".
- Robiło się mniejsze akcje, drobniejsze rzeczy niszczyło, jak choćby mosty. Dodam, że już miałem dość życia na torach. Chciałem iść do partyzantki, do prawdziwej armii, walczyć z bronią w ręku, a nie chodzić samemu na akcje, jak samobójca. Znalazłem się w Wilnie, przy produkcji materiałów wybuchowych. Wytwarzaliśmy papier zapalający do tak zwanych "koktajli Mołotowa", którym owijało się butelki. Pracowaliśmy przy tym we trójkę. Pewnego dnia cały sznur tych suszących się już papierów wybuchł. Byłem ciężko kontuzjowany, zerwałem długi mięsień w lewej nodze. Do dziś mam z tego powodu przyznaną I grupę inwalidztwa wojennego.

Zdrada

Ten wybuch nie był najgorszym, co spotkało Pawła Bogdanowicza, wówczas już noszącego pseudonim "Maczuga" dowódcę 5. drużyny plutonu szkolnego 6. Wileńskiej Brygady AK. Brygada ta brała czynny udział w zdobyciu Wilna.
A po zajęciu miasta 13. lipca 1944 r. przez wojska radzieckie sądzono, że stanie się ona zalążkiem polskiej armii. Te optymistyczne nadzieje zdawały się potwierdzać spotkania z dowództwem radzieckim i ich wizyty w dniach 14, 15 i 16 lipca. 17. lipca 1944 r.- na wniosek dowództwa Frontu Białoruskiego, sztab połączonych sił AK zarządził odprawę dowódców brygad i batalionów w miejscowości Bogusze. To był podstęp. Gdy oficerowie polscy uszykowani w szeregu oczekiwali na przybycie dowództwa radzieckiego frontu, zostali zaskoczeni przyjazdem samochodów z oficerami wojsk pogranicza i NKWD. Aresztowanych poddano w więzieniu na Łukiszkach w Wilnie śledztwu, a następnie wywiezieni zostali do łagrów w głębi ZSRR.
- Meldunek o aresztowaniu dowódców uruchomił sieć alarmową - opowiada dalej.
- Jeszcze tego samego dnia pod dowództwem Adama Boryczko ps. " Tonko" , oddziały 6. Wileńskiej Brygady AK wycofały się w bagniste obszary Puszczy Rudnickiej. Ten upiorny marsz w nieznane ściganych, który zakończył się dla wiekszosci pojmaniem przez "ruskich " był mi oszczędzony, chociaż ja także znalazłem się w Puszczy Rudnickiej. Zabłądziłem, a następnie szczęśliwie, wraz z kolegą dotarliśmy do Wilna. Z dobrymi lewymi papierami zacząłem pracować na kolei. Tu jednak też szukali "bandytów z lasu" i aresztowali kogo popadło z Polaków. 30 września 1944 r. trafiłem do więzienia w Łukiszkach, a potem do kopalni w Donbasie, konkretnie do spec-obozu NKWD nr 240. W tym łagrze mieli nas resocjalizować, kilkaset metrów pod ziemią każdego dnia. To, że jestjuż po wojnie, a ja w więzieniu, niemal mnie załamało. Myślałem nawet o samobójstwie. A jednak uciekłem z łagru. Nie był to wyczyn, ale wynik dokładnego planu i znajomości radzieckich realiów.
- Zwróciłem się do komendantury obozu o zaświadczenie, że ja to ja, podając jako pretekst, że nie mogę odbierać paczek, jakie do mnie przychodzą -
opowiada"Maczuga".
- Komendant na kartce - którą zachowałem - napisał, że taki to a taki pracuje w kopalni i podpisał się. Po pieczątkę miałem zgłosić się do biura. Zanim poszedłem po stempel poprosiłem kolegę o przepisanie tego "dokumentu", ale tak by można było to i owo dopisać. Napisał dwa takie papiery - dla mnie i dla siebie - świetnie podrabiając pismo i podpis komendanta. Dostaliśmy pieczątki i w wolne miejsca dopisaliśmy dwie ważne informacje. Na moim dokumencie - że Paweł Bogdanowicz wyrabia 120% normy, koledze coś koło tego oraz, że udziela się nam pozwolenia na wyjazd do Wilna. Z takimi papierami opuściliśmy łagier. Po drodze do domu tylko raz nas kontrolowano, ale papiery były widać dobre, bo pozwolono nam dalej jechać. Z Wilna pojechałem do Kaolinowa, a potem z transportem repatriantów aż do Szczecina.

W PRL nie kończyła się tragiczna droga żołnierzy wileńskiego AK. Pawła Bogdanowicza ominęły UB-owskie kazamaty. Przez wiele lat jednak prześladowano i upokarzano Kawalera Krzyża Srebrnego Orderu Virtuti Militari.


Paweł Bogdanowicz zmarł 23 września 2009 roku w Szczecinie.

Bogdanowicz Pawel