Wśród szalejącego huraganu wielkiej wojny w r. 1915 doniosły dzienniki w skromnej notatce dziennikarskiej, że dnia 17 grudnia 1915 r. umarł w Krynicy Adam Wroński, popularny kompozytor tańców, w 65 roku życia. Notatka ta utonęła w powodzi telegramów z krwawych pobojowisk; nie zwrócono na nią uwagi; gdyż czem była śmierć jednostki, nawet zasłużonej, wobec owej hekakomby ofiar bezimiennych, które pochłaniał moloch wojny? Z tego powodu też, gdy do ówczesnej "Nowej Reformy" nadeszła notatka o śmierci Wrońskiego, redaktor ś. p. Michał Konopiński zrezygnował z obszerniejszego nekrologu, omawiającego zasługi Wrońskiego. A później o Wrońskim zapomniano. W normalnych warunkach uczczonoby pamięć zmarłego człowieka, który umiłował piękno i który wprawdzie działał na małym odcinku twórczości, lecz sztuką swoją dał ludziom wiele radości.
Nazwano Wrońskiego "polskim Straussem", bo komponował walce, polki, galopy, kadryle i marsze. Tę samą nazwę nadawano u nas i Leopoldowi Lewandowskiemu w Warszawie i F. Tymolskiemu we Lwowie i wszystkim innym naszym kompozytorom tańców, nie pomnąc na to, że ta nazwa nie zawsze była stosowna. A już najmniej odpowiadała ona Tymolskiemu i Wrońskiemu. Obydwaj oni zasłynęli bowiem i zasłużyli się tą formą tańca, która ze Straussem nic niema wspólnego; Tymolski jest jednym z najlepszych kompozytorów poloneza, a Wroński najlepszym po Moniuszce przedstawicielem formy mazura.
By po Moniuszkowskim mazurze z "Halki" stworzyć można na tem polu jeszcze coś nowego, na to trzeba było wielkiego talentu i bogatej inwencji. A te właśnie zalety posiadał Adam Wroński w wysokim stopniu. Pomysły melodyjne płynęły u niego szeroką strugą. Niestety! brak gruntowniejszego wykształcenia teoretycznego nie pozwalał mu na ich należyte wyzyskanie, na staranne opracowanie i wykończenie szczegółów. Tak powstawały zaledwo surowe szkice. Tem tłumaczyć można olbrzymią liczbę jego kompozycyj; napisał ich Wroński koło dwieście pięćdziesiąt.
Działalność Adama Wrońskiego łączy się najściślej z Krakowem. Tu odbył Wroński służbę wojskową w znakomitej kapeli 40 p. p. i zdobył stanowisko zastępcy kapelmistrza. Bardzo dobry skrzypek, pełen temperamentu i werwy dyrygent, występował jako członek tej orkiestry w Starym Teatrze przy pl. Szczepańskim za dyrekcji Koźmiana. Orkiestra wojskowa bowiem grała w antraktach i uczestniczyła w przedstawieniach operetki pod kierunkiem Kazimierza Hofmanna. Doświadczenia zebrane z orkiestry wojskowej, wyzyskał Wroński jako samodzielny dyrygent orkiestry, którą zorganizował dla koncertów w sezonie kąpielowym w Krynicy. Od r. 1875 ta orkiestra zdrojowa pod dyrekcją Wrońskiego była jedną z atrakcyj sezonu w Krynicy. O godzinie szóstej rano [najczęściej jednak od ósmej rano; red.] rozpoczynała ona swój koncert "Modlitwą" i pracowicie dzień cały niemal [ i popołudniu od 14-tej do 16-tej; red] poświęcała dla rozrywki gości, dając program niezmiernie urozmaicony i cenny pod względem artystycznymi. A więc na wstępie marsz, potem uwertura lub fantazja, dalej tańce, przeplatane jakąś minjaturą liryczną. Wykonanie było wzorowe, bo Wroński dbał o dobór sił; nie brakło nieraz i wirtuozów z ukończonem konserwatorium zagranicznem, zwłaszcza wśród skrzypków. |
Słuchano z satysfakcją: często cisnęły się tłumy przed orkiestrą. Gdy rozległy się dźwięki walca, sam Wroński brał skrzypce do ręki i zwrócony do publiczności podkreślał soczystość kantyleny i pięknym tonem i rozmachem rytmicznym elektryzował słuchaczów.
A na reunionach i balach w Domu Zdrojowym było jego królestwo. Uśmiechnięty zdobywczo kierował swoją orkiestrą, która go ceniła i kochała. I płynęły sentymentalne walce i skoczne polki francaises i galopady, aż na koniec strzelały rakiety temperamentu w ognistych mazurach. Nieraz cały program wypełniano kompozycjami Wrońskiego. Nie zapominał tu Wroński o losie muzyków: W r. 1880 urządził w Krynicy koncert na rzecz wdowy po Janie Keycha, ostatnim kapelmistrzu dawnej orkiestry milicji krakowskiej.
O wskrzeszeniu tej właśnie orkiestry myślano w Krakowie. Najgorliwszym rzecznikiem sprawy był Władysław Żeleński, który nie szczędził ofiar pieniężnych i swoich sił twórczych, byle tylko Kraków miał własną orkiestrę miejską.
Gdy w r, 1882 przeniesiono 40 p. p. do Rzeszowa, a wraz z nim doskonalą orkiestrą, która pod kierunkiem kapelmistrza Patzkego grywała w Starym Teatrze, trzeba było postarać się o muzyką antraktową. Wtedy to za sprawą Żeleńskiego powołano na kapelmistrza Orkiestry miejskiej Adama Wrońskiego. Z właściwą sobie ruchliwością zorganizował on szybko doskonałą kapelą, w skład której weszła muzyka weteranów krakowskich i orkiestra zdrojowa z Krynicy. Przez cztery lata od września 1882 r. do końca r. 1886 grał Wroński każdego wieczora w teatrze krakowskim, urozmaicając nieraz program solową grą na skrzypcach. Dla sceny dostarczał "wkładek muzycznych" do dramatów i napisał muzyką do obrazka dramatycznego "Król Dziadów" Franciszka Domnika. Z najlepszymi doczesnymi muzykami Krakowa zorganizował kwartet, w którym grali skrzypek W. Singer, wiolisla Jan Ostrowski i wiolonczelista Cink, absolwent praskiego konserwatorium.
Najbardziej atrakcyjną chwilą dla Krakowa był zawsze koncert zimowy, na którym Wroński wykonywał świeżo skomponowane tańce na karnawał. W sali Saskiej grała wiąc orkiestra miejska najnowsze walce, mazury, galopady i polki Wrońskiego, przyjmowane z niezwykłym aplauzem publiczności. A w kilka tygodni później zapobiegliwy wydawca krakowski S, A. Krzyżanowski wystawiał w oknie wydrukowane już najświeższe nowości Wrońskiego, które natychmiast rozchwytywano. A w ilu egzemplarzach rozchodziły się tańce Wrońskiego, świadczy o tem popularny walc "Na falach Wisły", który doczekał się pięćdziesięciu wydań! Cyfra rekordowa w naszych stosunkach muzycznych, ograniczonych tylko do rynku wewnętrznego.
Z samych tytułów, któremi Wroński w sposób pomysłowy opatrywał swoje tańce, możnaby stworzyć charakterystyczny obraz epoki i jej kultury obyczajowej. Nic lepiej nie charakteryzuje atmosfery ówczesnego salonu i sali balowej, jak owe "Białe róże", "Konwalje", "Kamelje", "Polne kwiaty", "Białe storczyki", "Szarotki" i "Ślubne wieńce" walców Wrońskiego. Ile tu czułych spojrzeń, ile amorów, ile niewinnej kokieterji i sentymentalnych westchnień. A polki-franęaises! To "Czarne oczka", to "Pieszczotka", inna znów "Warszawianka" i t. d. Nie brak i polki "Ciotunia", bo trzeba sobie skaptować i dostojną matronę, siedzącą w fioletowej sukni na staroświeckiej kanapie. Najkapitalniejsze są tytuły galopadowych tańców na dwa w szalonem tempie, w ktorem pary tańczące wyglądały jak stado rozjuszonych koni. Czego tu niemal ! A więc jest galop "Djabeł" i galop "Kawalerski", inny znów zatytułowany "Do Hawełki", "Wśród bomb i granatów", "Pif-paf", a jako apoteoza rekordu szybkości: "Na rowerze" i galop "Do Śniatyna kucykami". Ile tu pogody i rozbrajającej naiwności!
Na koniec mazury! Same tytuły zapowiadają, ile w nich rozmachu i werwy: "Halaburda", "Rżnij Walenty", "Podkóweczki dajcie ognia", "Mazur dziennikarski" napisany na redutę prasy, "Na dobitek", "Koniec świata", "Wszystkie pary", "Krakowskie zuchy" i t. d. w nieskończoność - bo istotnie niewyczerpana jest moc pomysłów Wrońskiego.
Każdy taniec Wrońskiego jest i kartą z albumu osobistych wspomnień i hołdem dla miasta, w którem dłuższy czas pracował. A tułał się nieustannie, jak prawdziwy muzyk-włóczęga.
Z Krakowa wyjechał Wroński do Kołomyi jako dyrektor tamtejszego Towarzystwa Muzycznego w r. 1886. Takie samo stanowisko zajmował Wroński w Samborze, kierując zarazem szkołą muzyczną, utrzymywaną przez Towarzystwo Muzyczne. Tę działalność na placówkach mniejszych miast małopolskich trzeba szczególnie cenić i podkreślić jej znaczenie: Wroński był tu bowiem pionierem polskiej kultury muzycznej na naszych kresach narodowych. W każdej uroczystości narodowej, czy to ku czci walki powstańczej czy na "wieczorkach mickiewiczowskich" brał udział chór i orkiestra i kwartet pod kierunkiem Wrońskiego: Pieśń polska wsączała w duszę pokolenia i kult muzyki i świadomość narodową i otuchę przyszłości. A te wszystkie bezcenne wartości były zasługą skromnej i cichej jednostki.
Letnie sezony przepędzał Wroński stale w Krynicy na czele swej umiłowanej orkiestry zdrojowej. W roku 1905 obchodził w dniu 4 sierpnia jubileusz swej trzydziestoletniej pracy krynickiej. W sali Domu zdrojowego odbył się uroczysty koncert, w którym wziął udział znany swego czasu aktor Edmund Rygier, dyrektor teatru poznańskiego, bawiącego w Krynicy, a nadto Bolesław Wallek-Walewski, kierownik Chóru Akademickiego. "W sali przeważała naturalnie, jak zwykle, płeć piękna" - tak stwierdzały sprawozdania dziennikarskie.
W dwa lata później wrócił Wroński do Krakowa jako dyrygent orkiestry miejskiej "Harmonji" po ustąpieniu znakomitego kapelmistrza Jana Górskiego, który w ciągu dwuletniej swej działalności na czele "Harmonji" krakowskiej pogłębił w naszem mieście kulturę muzyczną licznemi koncertami symfonicznemi. W porozumieniu z Ludwikiem Solskim, dyrektorem teatru miejskiego, wywalczył Górski zaangażowanie "Harmonji" do muzyki antraktowej w miejsce dawnej orkiestry wojskowej. To stanowisko dyrygenta teatralnego objął Wroński w r. 1907, lecz niestety po rocznej pracy je porzucił, przeniósłszy się do teatru lwowskiego. Lecz i tu długo nie wytrwał. Poszedł znowu na prowincję, skąd na lato wyjeżdżał do Krynicy. A gdy rozpętała się burza wielkiej wojny, tutaj w ukochanej Krynicy szukał schronienia. I tu życia dokonał. |
Inny fragment z ukazującego się tylko w sezonie tygodniku "Krynica" z 19 lipca 1908 roku:
W Krynicy ruch w całej pełni. Na deptaku rojno od strojnych pań, pijących wodę u źródła głównego i używających przechadzki. Koło kiosku muzycznego, skąd od wczesnego rana biegną po Krynicy tony dzielnej muzyki zdrojowej, kupią się gromady sezonowych melomanów. Przysłuchują się oni z przyjemnością hucznym marszom, melancholijnym a słodkim walcom, skocznym galopom, odświeżają wspomnieuia rozmaitych oper i tworów weselszej muzy. Ale największe zainteresowanie i zachwyt ogarnia sezonowych kryniczan wówczas, gdy smyczek ujmie w rękę dyrektor Adam Wroński. Ze skrzypek jego wypływają tony tak piękne, tak miłe. Czy to kantylena walca, czy rzewny rozśmiechniony niby przez łzy mazurek, czy melodya z opery, wszystko to ze strun skrzypiec Wrońskiego wychodzi inne jakieś, owiane poezyą odrębną, odrębnym kolorytem i wdziękiem. |