W obronie Ruchu Narodowego
Tekst Daniela Witowskiego zastępcy redaktora naczelnego Polski Niepodległej, który ukazał się w numerze tego tygodnika z 13 maja 2015r.
Według wstępnych wyników wyborów prezydenckich Marian Kowalski - kandydat Ruchu Narodowego na urząd Prezydenta RP - uzyskał poparcie 0.8 proc. głosujących. Nie jest to wynik, co prawda, imponujący, jednak takowego należało się spodziewać. Wielu sceptycznie usposobionych wobec Ruchu Narodowego - jako formacji politycznej - ludzi zyska po tych wyborach kolejny argument na uzasadnienie swojej tezy, jakoby droga, którą obrało to ugrupowanie, nie była właściwa. A osób, które krytycznie oceniają działania partii, przybywa. Argumenty bywają różne - część niegdysiejszych sympatyków twierdzi, że Ruch Narodowy w końcu powinien połączyć się z innymi inicjatywami politycznymi lub zawiązać bliską współpracę (z KNP, KORWiNem, Kukizem?), inni twierdzą z kolei, że już teraz partia, której prezesem jest Robert Winnicki, jest zbyt blisko "liberałów" przez co zatraca swój narodowy duch. Równolegle do tego nasilił się spór co do kwestii gospodarczych i pryncypiów narodowców.
Fala krytycyzmu z różnych stron zapewne nie wzbierałaby tak na sile, gdyby wyniki osiągane przez RN podczas kolejnych wyborów szybowały w górę, a tak się nie dzieje. Poparcie dla narodowców wciąż oscyluje w granicach 1-3 proc.
Dla politologa nie jest żadnym zaskoczeniem, że im mniejsza formacja polityczna i im młodsza, mniej doświadczona, tym większa w jej gronie rywalizacja, różne wizje funkcjonowania i jej przyszłości. Ruch Narodowy nie jest żadnym wyjątkiem, a wręcz przeciwnie - jako twór "konfederacyjny" wykazuje szczególną wrażliwość na spory wewnętrzne. A takowe były, są i pewnie będą. Z gruntu rzeczy dyskusje, jakie mają miejsce pomiędzy członkami partii i osobami zaangażowanymi w jej funkcjonowanie, nie są niczym złym, a wręcz pożądanym, o ile prowadzą do konstruktywnych rozwiązań. Gorzej, jeżeli spory stają się asumptem do budowania wrogich wobec siebie frakcji, a w dalszej konsekwencji secesji.
Wróćmy jednak do meritum niniejszego artykułu, który zatytułowałem "W obronie Ruchu Narodowego" Faktem jest, że partia, której przewodniczy Robert Winnicki, nie osiąga spektakularnych sukcesów na scenie politycznej. Jak to w polityce - dość niskie poparcie staje się asumptem dla całego spectrum "dobrych rad" i"pouczeń" od sympatyków i elektoratu. W mojej opinii taka krytyczna narracja, opierająca się na wynikach kolejnych wyborów, nie ma większego uzasadnienia. Po pierwsze dlatego, że Ruch Narodowy to formacja na polskiej scenie politycznej bardzo młoda. W ciągu dwóch lat od ogłoszenia jej powstania po raz pierwszy wystawiła jako komitet wyborczy wyborców w całym kraju swoje listy (wybory do Europarlamentu). Niedługo potem kandydaci z ramienia RN startowali do sejmików województw, a w tym roku Ruch Narodowy jako pełnoprawna partia przedstawił i zarejestrował swojego kandydata na najważniejszy urząd w państwie. Każde z tych wydarzeń wymagało olbrzymiej pracy setek tysięcy ludzi w całej Polsce - poczynając od akcji informacyjnej (kim w ogóle są narodowcy), poprzez zbieranie podpisów, organizowanie spotkań z kandydatami, aż po rozbudowę i umacnianie struktur lokalnych. I temu głównie te wybory miały służyć. Jako politolog nie jestem sobie w stanie wyobrazić, by w tak krótkim czasie od momentu ogłoszenia powstania ruchu społecznego, przekształconego dopiero pół roku temu w partię, formacja ta mogła mieć już realny wpływ na władzę. Gdyby tak się stało, wietrzyłbym wręcz "wsparcie" służb. Nie można zapominać, że narodowcy nie posiadają olbrzymich środków finansowych na wielkie kampanie, a członkowie RNu nie zasiadają w parlamencie (w przeciwieństwie do KORWiNa) i w jaki sposób kreuje się ich w mainstreamowych mediach.
Kolejną istotną kwestią jest stan i nastroje polskiego społeczeństwa, wyzyskiwanego i ogłupianego przez 26 lat "wolności i demokracji" Z jednej strony do Polaków ciężko dotrzeć ze swoimi ideami, bowiem w dużej mierze koncentrują się oni głównie na przeżyciu od pierwszego do pierwszego, co bardzo poważnie ogranicza ich zainteresowanie np. polityką, a z drugiej-są podatni na prorządową propagandę, straszącą "wrogami wewnętrznymi" którzy rzekomo chcą sprawić, by żyło się jeszcze gorzej. Trudno wymagać od Polaków, by będąc w większości w ciężkiej sytuacji materialnej, swą uwagę ogniskowali na polityce, a i nie wolno zapominać, że swój ślad odcisnęły także czasy PRLu i percepcja wyborów jako pewnego zwycięstwa jednej partii. Stąd też nic dziwnego, że najpierw jako KWW, a obecnie partia Ruch Narodowy nie zdobywa po >5 proc. poparcia w kolejnych wyborach. Zważywszy na swój wiek, kondycję finansową, trudność w przebiciu się przez medialny beton, jest to niemalże niemożliwe. Ktoś mógłby więc powiedzieć, że w takim razie po co w ogóle zamieniać ruch społeczny w partię polityczną? Ano po to, by Ruch Narodowy trwał, budował swoją pozycję, struktury i docierał do coraz liczniejszych mas społeczeństwa. A w tej materii widać spore postępy, bowiem każde kolejne wybory to nowe spoty, to łatwiejsze przebijanie się w mediach,to bardziej rozpoznawalne twarze i postulaty narodowców, a także uwzględnianie w sondażach. Czynniki te w pewnej perspektywie czasowej będą podbijały słupki poparcia dla RN. Warto zwrócić także uwagę na fakt, że najwięcej sympatyków narodowcy mają wśród ludzi młodych, nieskażonych tak bardzo propagandą, niestrawionych przez rodzimy rynek pracy i odrzucających obecny model społeczno-gospodarczy. Kolejnym argumentem, jaki podnoszą krytycy Ruchu Narodowego, są rzekome ambicje ich liderów, które miały okazać się ważniejsze od idei przez nich głoszonych. I tu nie mogę się zgodzić, przynajmniej na tyle, na ile zdążyłem to zaobserwować jako osoba z zewnątrz. W kierownictwie RN zasiadają ludzie z różnych organizacji, a sam prezes - Robert Winnicki - od samego początku, od momentu ogłoszenia powstania inicjatywy na warszawskiej Agry-koli w 2012 r., był pewniakiem na lidera. Inna sprawa, że gdyby faktycznie ambicje i owczy pęd do parlamentu przesłoniły oczy narodowcom, to po kolejnych wyborach, w których RN nie przekraczał progu wyborczego, szybko rozeszłyby się drogi liderów, w konsekwencji czego wylądowaliby oni zapewne w różnych prawicowych formacjach. Ruch Narodowy trwa tymczasem nadal jako osobny byt polityczny i konsekwentnie umacnia swoje zaplecze.
Jeszcze innym zarzutem jest rzekomy populizm liderów Ruchu Narodowego. To niewątpliwie argument rodem z "Gazety Wyborczej" i ciężko jest się do niego ustosunkować bez podania konkretnych przykładów. Warto jednak zwrócić uwagę, że w polityce, także polskiej, trudno jest osiągnąć cokolwiek, szermując "mądrymi" hasłami, formułkami i argumentacją okraszoną"danymi naukowymi". Łatwiej dotrzeć do ludzi prostym, soczystym i nietuzinkowym przekazem, a dopiero potem swą myśl rozwijać szerzej. I tak na przykład, gdy w telewizji pokazują akcję narodowców przeciwko wizycie Zygmunta Baumana na kolejnej wyższej uczelni (nie chodzi tutaj konkretnie o Wrocław), z głośników telewizora słychać dobrze znane i lubiane: "Raz sierpem...!" W konsekwencji tego wydarzenia jednak do studia zaprasza się jednego z liderów RN, by wytłumaczył się z akcji widzom, i wtedy ma on okazję nie dość, że przedstawić społeczeństwu historię dziadzi majora, to jeszcze szerzej przedstawić problem braku dekomunizacji i niesprawiedliwości historycznej będącej fundamentem III RP, a polegającej na uprzywilejowaniu komunistycznych dygnitarzy kosztem byfych opozycjonistów (vide kwestia emerytur).
Konstatując, należy zwrócić uwagę na kilka kwestii, nim podejmiemy się łatwej krytyki. Po pierwsze, żadne ugrupowanie polityczne w Polsce o pozaparlamentarnej proweniencji, bez hojnych sponsorów, potężnego zaplecza medialnego lub naprawdę głośnych nazwisk w swoich szeregach łatwo nie dostanie się w orbitę władzy. Przestrzegam w tym miejscu przed powoływaniem się na przykład Mikkego - człowieka rozpoznawalnego, funkcjonującego od dziesięcioleci w polityce, który w tym momencie ma swojego posła w Sejmie, a który sam zasiada w Europarlamencie (i ma sporo pieniędzy) plus posiada zaplecze organizacyjne budowane przez wiele lat.
Idąc dalej, twierdzenie, że kolejne wybory nie przynoszą wydatnego wzrostu poparcia, jest nieuzasadnione z prostej przyczyny - interwały pomiędzy kolejnymi głosowaniami w roku ubiegłym i bieżącymi to kilka miesięcy! Trudno, żeby w ciągu pół roku pomiędzy jednymi wyborami a drugimi uzyskać olbrzymi wzrost poparcia, nie istniejąc w mediach tak wydatnie jak partie parlamentarne. Ruch Narodowy musi budować swoją pozycję i dobrze, że przystępuje do kolejnych wyborów. W ten sposób krystalizuje i umacnia swoje zaplecze i strukturę organizacyjną, a także ma nieco lepszy dostęp do mediów. Po gorącym okresie wyborczym narodowcy będą mogli (i powinni) odetchnąć i skupić się na budowaniu swojego programu i strategii .politycznej na najbliższą przyszłość. I ja im w tym kibicuję.